wtorek, 31 grudnia 2013

Za pięć dwunasta...



Z okazji zbliżającego się Nowego Roku

chciałabym życzyć Wam przede wszystkim zdrowia, bo jak ono dopisuje,

to życie jest łatwiejsze.

Niech Nowy Rok przyniesie Wam też spełnienie marzeń.

A sobie po cichutku życzę, by nadchodzący rok był dla mnie choć 

odrobinę lepszy niż ten, który właśnie się kończy.

Tylko tego bym chciała, oprócz zdrowia oczywiście. :-)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Błogosławionych świąt Bożego Narodzenia!



Wszystkim moim Przyjaciołom i Czytelnikom,

Wszystkim, którym mój los nie jest obojętny,

Wszystkim, którzy pomagają mi walczyć o samodzielne życie,

życzę błogosławionych świąt Bożego Narodzenia.

Niech będzie to dla Was wyjątkowy czas.

Czas pokoju i miłości.

Czas dobra.

Czas rodzącej się w Was nadziei na lepsze  jutro.

wtorek, 17 grudnia 2013

Listonosz zawsze dzwoni dwa razy...

Tytuł tego znanego filmu z lat czterdziestych przyszedł mi na myśl, gdy zastanawiałam się nad tym, jak opisać to, ile radości przyniósł mi dzisiejszy dzień.

Czułam dziś ściskające za gardło wzruszenie. Czuję je za każdym razem, gdy uświadamiam sobie, że ktoś o mnie pamięta, mimo dzielącej nas odległości.

Czasem potrzeba mi naprawdę niewiele, bym poczuła się szczęśliwa. To świadomość cichej, serdecznej obecności drugiego człowieka sprawia, że na mojej twarzy gości uśmiech, a ja chcę zatrzymać w sobie tę dziecięcą radość jak najdłużej.

Jabłkowocynamonowa świeczka stoi obok innych drobiazgów, leżących na stole, przypominając mi o zbliżających się świętach i o tym, że każdy dzień może stać się źródłem pięknych niespodzianek. :)

Dziękuję z całego serca... A komu? Niech to już pozostanie moją tajemnicą. :)

czwartek, 5 grudnia 2013

Richard Paul Evans - "Zimowe sny"


W "Zimowych snach" Richard Paul Evans przedstawia historię Josepha Jacobsona, mężczyzny, który ma liczne rodzeństwo: jedenastu braci i jedną siostrę. Braciom Josepha nie podoba się, iż to właśnie on cieszy się największym zaufaniem ojca i jest przez niego faworyzowany. Dzieje się tak z powodu snów, które śni Joseph, a które niemal zawsze się sprawdzają. Zazdrość, którą czują, sprawia, że postanawiają uknuć intrygę. Doprowadza ona do tego, że JJ., chcąc ochronić przed więzieniem swego brata Bena, wyjeżdża do Chicago, wypędzony z rodzinnej agencji reklamowej.

Joseph zabiera do Chicago tylko najpotrzebniejsze rzeczy i wspomnienia o Ashley, swojej byłej dziewczynie, która wcale nie okazała się taka, za jaką Joseph ją uważał. O trudnych przeżyciach pomaga mu zapomnieć praca u Leo Burnetta, dużej chicagowskiej agencji reklamowej,  i April, którą poznał w jednym z barów, znajdujących się w pobliżu jego miejsca zamieszkania.

Historia Josepha Jacobsona ma swoje źródło w biblijnej przypowieści o śniącym prorocze sny Józefie, który z powodu zazdrości swoich braci został sprzedany do niewoli.

Nota na okładce książki informuje, że "Zimowe sny" będą szczególne dla polskiego czytelnika, gdyż Evans pisał tę powieść podczas swej podróży po Polsce, co zaowocowało tym, że "zawarł w niej wiele polskich wątków".

Dla mnie ta książka wcale taka wyjątkowa nie była, a te "polskie wątki" to powielanie raczej niepochlebnych stereotypów o Polakach mieszkających w Chicago. Nie wiem, czy każdy odniesie takie wrażenie jak ja, ale moje było negatywne. Poza tym tych wątków nie było aż tak znowu wiele.

Samą historię czyta się dość szybko, czego zasługą jest z pewnością nieskomplikowany język, a i fabuła jest prosta, choć momentami bardzo nieprawdopodobna.

Dużo osób zachwyca się książkami Evansa, a ja sama mam co do tej powieści mieszane uczucia, choć o całej twórczości wypowiadać się nie będę, bo lektura "Zimowych snów" była moim drugim spotkaniem z nią. (Książka "Obiecaj mi" - już nawet dobrze nie pamiętam tytułu, bardzo mi się nie podobała. Pamiętam, że nie doczytałam jej do końca...).

O tym, czy przeczytać tę powieść, zdecydujcie sami.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Cisza na blogu

Pewnie się zastanawiacie, skąd ta cisza na blogu. Otóż kilka dni temu dopadła mnie jakaś infekcja i bardzo słabo się czuję.

Do blogosfery wrócę, kiedy poczuję się lepiej. Teraz nie mam na nic siły.

piątek, 15 listopada 2013

Anna Ficner - Ogonowska - "Szczęście w cichą noc"


"Szczęście w cichą noc" to już czwarta książka opisująca losy Hani i Mikołaja. Tym razem jej akcja koncentruje się na przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia oraz związanych z nimi zwyczajach. Czekałam na tę książkę bardzo, bo niewiele jest według mnie powieści, których akcja oddawałaby atmosferę tych jedynych w swoim rodzaju dni.

Jak trzy poprzednie książki Autorki czymś mnie ujęły - szczególnym sentymentem darzę "Alibi na szczęście" - tak tą ostatnią, czwartą, jestem dość mocno rozczarowana. Przede wszystkim dla mnie to jest nie książka, a dłuższe opowiadanie, dodatkowo opatrzone znanymi większości ludzi przepisami, chyba po to, by wydawało się dłuższe objętościowo. Mimo iż język opowieści jest plastyczny, przemawiający do wyobraźni, a tradycje świąteczne rzetelnie opisane, to jest to dla mnie zbyt mało, bym uznała tę niewielką książeczkę za tak dobrą, jak poprzednie części cyklu.

Zakończenie "Szczęścia w cichą noc" również do mnie nie przemówiło, pragnęłam czegoś innego. Mogłyby być choć jedna, dwie strony więcej, a wówczas wszystko, jak dla mnie, stałoby się jasne.

Książkę o świętach napisała też Magdalena Kordel. Wiem, że książki trudno porównywać, ale "Sezon na cuda" podobał mi się dużo bardziej. Mimo tego i tak jestem ciekawa kolejnych powieści, które wyjdą spod pióra pani Anny Ficner-Ogonowskiej, a ja podczas ich lektury poczuję magię podobną do tej, jaka towarzyszyła mi w trakcie czytania "Alibi na szczęście".

niedziela, 10 listopada 2013

"Chce się żyć"

"(...) To zupełnie jak mój pies, ślini się na widok jedzenia, cieszy się na mój, a na dodatek merda ogonem".

To cytat, choć może nie dość wierny, z głośnego filmu Macieja Pieprzycy "Chce się żyć", który dziś, w towarzystwie Mamy i mojej koleżanki obejrzałam w kinie.

Z pewnością wielu z Was już o tym filmie słyszało, być może nawet go widziało, dla pewności jednak odrobinę go Wam przybliżę.

Głównym bohaterem filmu jest Mateusz, mężczyzna chorujący na ciężką, czterokończynową postać Mózgowego Porażenia Dziecięcego. Na temat obrazu Pieprzycy, genialnej gry Dawida Ogrodnika oraz Przemka, w oparciu o losy którego ów film powstał, padło już wiele słów. Najpierw pomyślałam, że nie będę dokładać pieniędzy reżyserowi i aktorom, skoro Przemek, człowiek tak bardzo dotknięty przez los, również przez twórców czuje się wykorzystany (choć tak naprawdę, nie wiem przecież, jak było), potem jednak postanowiłam się przemóc. Sama bowiem chciałam przekonać się, co jest w tym filmie takiego niezwykłego.

Na pewno niezwykła jest jego prawdziwość, pokazanie prawdy o życiu i egzystencji niepełnosprawnych ludzi takimi, jakimi one są, beż żadnych upiększeń, brutalna wręcz szczerość. Na uwagę zasługują również niewątpliwie gra Dawida Ogrodnika oraz chłopca, który wcielał się w Przemka z lat dziecięcych.

Co jeszcze mi się w tym filmie podobało to to, że strąca niepełnosprawność z piedestału. Próbuje w jakiś sposób edukować, że każdemu człowiekowi, bez względu na to, w jakim ciele ukrywa się jego dusza, należy się szacunek. Bo filmowy Mateusz, to ani pies, ani tym bardziej nie roślina, jak się o nim nie raz i nie dwa pogardliwie wyrażano, sądząc, że nie rozumie. Dobrze więc, iż taki film powstał, bo może niejednemu otworzy oczy na rzeczywistość.

Ja mam jednak jedno duże "ale". Film "Chce się żyć" nie wzbudził we mnie jakichś szczególnych emocji. Był dla mnie po prostu jednym z wielu. Nie wiem dlaczego, przecież jestem wrażliwa ponad miarę. Nie, nie, jednak wiem. Mimo tego, że miałam w życiu nieco więcej szczęścia niż Mateusz/Przemek, dzięki czemu moje ciało jest dużo sprawniejsze niż jego, to i tak w dużej mierze wiem, jak takie życie wygląda.

środa, 6 listopada 2013

Corina Bomann - "Wyspa motyli"


Anglia, Sri Lanka, Niemcy i Polska to miejsca, które dzieli nie tylko odległość, ale i kultura oraz ludzka mentalność. A jednak Corinie Bomann udało się w jakiś sposób połączyć ze sobą te kraje za sprawą zaskakującej fabuły "Wyspy motyli".

Diana Wagenbach, główna bohaterka powieści, na prośbę umierającej ciotki Emmely postanawia rozwikłać tajemnicę ciążącą nad przeszłością jej rodziny. Wskazówek ma bardzo niewiele: paczkę herbaty, nieostrą fotografię, kilka listów i stary przewodnik po Kolombo, stolicy dawnego Cejlonu. To właśnie ta niepozorna broszurka sprawia, że kobieta postanawia odwiedzić ów egzotyczny kraj, kształtem przypominający skrzydło motyla. Daleka podróż stanie się dla Diany okazją do poznania przeszłości własnych przodków, w której tkwi wiele zagadek. Dzięki niej odnajdzie również samą siebie, ponieważ wędrówka przez zielone herbaciane pola pozwoli odpowiedzieć jej na pytanie "Kim jestem"?

"Wyspa motyli" to niezwykła książka, w której przeszłość splata się z teraźniejszością. Powieść rozgrywa się bowiem naprzemiennie w dwóch planach czasowych - w roku 2008. i 1887. Bohaterką rozdziałów "współczesnych" jest wspomniana już wcześniej Diana Wagenbach, natomiast koniec XIX stulecia stał się scenerią dla życia Grace i Victorii Tremayne - jej przodkiń, które pewnego dnia przybyły do Vanattuppucci.

Vanattupucci, tytułowa "Wyspa motyli", to nie tylko miano, jakim dość często określa się Sri Lankę, to również nazwa, którą nadał swej plantacji, zmarły tragicznie, stryj obu dziewcząt.

Wśród zielonych herbacianych wzgórz wybuchnie, niebacząca na konwenanse, zakazana, namiętna miłość. Miłość, która wszystko spala i niszczy, ale i dzięki której człowiek ma odwagę, by trwać. Nawet w przypadku bólu i cierpienia ściskającego duszę.

"Wyspa motyli" podobała mi się nie tylko przez wzgląd na wątek rodzinnej tajemnicy (a bardzo takie lubię). Do gustu przypadły mi również opisy egzotycznej przyrody Sri Lanki, jej obyczajów i kultury. Informacje dotyczące uprawy i produkcji herbaty pozwoliły mi nieco bardziej uzmysłowić sobie proces jej powstawania.

Cóż więcej dodać? Po prostu piękna książka.

wtorek, 5 listopada 2013

Karolina czyta dzieciom!


Bardzo podoba mi się idea kampanii "Cała Polska czyta dzieciom". Dziś brałam w niej udział po raz drugi w życiu. Zostałam poproszona przez jedno z przedszkoli integracyjnych w moim mieście o przeczytanie dzieciom opowiadania Heleny Bechlerowej "Jak jeż Kolczatek szukał mieszkania".

Spotkanie przebiegło w ciepłej i serdecznej atmosferze, a ja dzięki temu mogłam zapomnieć o tremie, o tym, że znajduję się w nowym dla mnie miejscu, gdzie otaczają mnie nieznani ludzie.

W ramach podziękowań dostałam kwiatki wykonane z bibuły i piękny dyplom. Bibułkowe tulipany wstawiłam sobie do wazonu, które mimo iż nie pachną, to prezentują się równie pięknie jak te prawdziwe.

poniedziałek, 28 października 2013

1% podatku - dzięki Wam mam większe szanse na samodzielność

Fundacja "Słoneczko", której jestem podopieczną, nadal księguje wpłaty z tytułu 1% podatku. Do tej pory na moje subkonto wpłynęły wpłaty z następujących urzędów skarbowych:

urząd skarbowy Warszawa-Bielany;
pierwszy urząd skarbowy w Toruniu;
drugi urząd skarbowy w Katowicach;
urząd skarbowy w Sosnowcu;
drugi urząd skarbowy w Gdańsku;
urząd skarbowy w Chełmie;
drugi urząd skarbowy w Lublinie;
urząd skarbowy w Chojnicach;
urząd skarbowy w Kętrzynie;
urząd skarbowy w Krotoszynie;
drugi urząd skarbowy w Toruniu;
drugi urząd skarbowy w Gliwicach;
pierwszy urząd skarbowy w Lublinie;
urząd skarbowy w Będzinie;
urząd skarbowy w Bytowie;
urząd skarbowy w Człuchowie;
urząd skarbowy w Łęcznej;
urząd skarbowy w Przemyślu;
urząd skarbowy w Parczewie.

Jeśli wpłynie jeszcze jakaś wpłata z US, który nie jest tutaj wymieniony, to oczywiście dopiszę.
Ilość wpłat z określonego urzędu skarbowego była różna, np. jedna, dwie albo kilka.

Fundacja nie udostępnia danych osobowych podatników, którzy wsparli mnie swoim 1%. Podobnie jak w tamtym roku mogę podać jedynie nazwę urzędu skarbowego oraz miasto, z którego on wpłynął.

Dziękuję Wam z całego serca  za każdą wpłatę z tytułu 1% podatku. Spożytkuję je na dalszą rehabilitację oraz zaspokojenie innych potrzeb, związanych ściśle i jedynie z moim leczeniem oraz usprawnianiem się.

To dzięki Waszemu wsparciu uczyniłam tak ogromny krok na przód w drodze do samodzielnego poruszania się. Bez Waszej pomocy, Waszej pamięci o mnie, nie byłby on możliwy, a ja o fachowej opiece fizjoterapeuty mogłabym jedynie pomarzyć...

Przede mną jeszcze długa droga do tego, bym mogła całkowicie samodzielnie się poruszać. Wiem jednak, że jest to możliwe, że tak się stanie. Właśnie dzięki Waszemu wsparciu, którego nadal potrzebuję. Dlatego nie zapominajcie o mnie w przyszłym roku, proszę, przy rozliczaniu Waszych formularzy PIT.

Jeszcze raz, z całego serca Wam za wszystko dziękuję. Dziękuję za to, że mnie wspieracie. Że jesteście...

niedziela, 20 października 2013

Agnieszka Stelmaszyk - "Koalicja szpiegów. Baza G-8"


Czasami lubię przeczytać sobie książkę dla skierowaną do młodszego czytelnika. Tym razem mam za sobą lekturę drugiej części "Koalicji szpiegów".

Tym razem trójka przyjaciół: Robert, Harriet i David trafiają pod skrzydła Klubu Ogrodnika, organizacji skupiającej emerytowanych agentów Departamentu Bezpieczeństwa Światowego. Podobnie jak w części pierwszej, na głównych bohaterów powieści czekają trudne zadania. Ich wykonanie będzie się wiązać z licznymi niebezpieczeństwami.

Piszę ogólnikowo, ponieważ nie chcę zdradzać zbyt wielu fabularnych. Przeczytałam tę książkę z zainteresowaniem, jednak szczerze muszę przyznać, że dużo bardziej przypadła mi do gustu seria "Kroniki Archeo" pióra tej samej autorki, zwłaszcza z powodu pięknych ilustracji oraz ciekawostek, umieszczonych na marginesach każdego tomu. Mam też w rażenie, że w "Luminariuszu" akcja toczyła się dużo bardziej dynamicznie.

Podczas czytania irytowały mnie literówki, na które dość często napotykałam. Uważam, że skoro jest to książka dla nastolatków, to tym bardziej redakcja powinna była zadbać o poprawność językową.

Niemniej jednak, mimo tych uwag, po trzecią część "Koalicji Szpiegów" także sięgnę, jeśli będę miała taką możliwość. Uczynię to choćby po to, aby przekonać się, jaki koniec będzie miała historia o nastoletnich szpiegach.

piątek, 18 października 2013

Moje życiowe debiuty :-)

Ostatnio przypadły mi w udziale dwie role. Udzielałam wywiadu i sama wywiad przeprowadzałam.

Na moje pytania zgodziła się odpowiedzieć jedna z moich ulubionych pisarek, autorka poczytnych książek, Pani Katarzyna Michalak, której bloga bardzo lubię odwiedzać.


1. Pokochałam Pani książki między innymi za to, że pisze Pani o Domu, który jest w nas, trzeba go tylko odnaleźć. Jako dorosła kobieta ma Pani swoją Poziomkę, ukrytą w środku lasu, gdzieś na mazowieckiej wsi. A jaki był Pani dom rodzinny, ten z czasów dziecięcych?

Wychowałam się na warszawskiej Pradze, jej największym blokowisku – Bródnie, w szesnastopiętrowym bloku. Przyznam, że gdy teraz to piszę, to mam dreszcze, bo dziś bym w tym miejscu nie wytrzymała, ale wtedy, ponad dwadzieścia lat temu… nie było tam tak źle! Mieliśmy podwórko z trzepakiem, opuszczone ogródki działkowe… Mnóstwo dzieciarni siedziało od świtu do zmroku na dworze, a nie przed komputerami… Naprawdę miło wspominam to miejsce i tamte czasy, co nie znaczy, że chciałabym, by wróciły. Teraz mieszkam w takim maleńkim raju na Ziemi i jest mi dobrze. Mam nadzieję, że moim synom, którzy nie znają przysłowiowego trzepaka, również.

2. Przez karty Pani powieści przebija miłość do zwierząt, i to zarówno tych egzotycznych, jak i domowych. Ja pamiętam, że pierwszym zwierzęciem domowym, które było tylko moje, była... kura. Miałam wtedy chyba ze trzy-cztery latka. A czy Pani pamięta swoje pierwsze zwierzątko?

Moim pierwszym zwierzakiem był wybłagany u rodziców chomik Skwarka (dlaczego akurat takie imię? - nie mam pojęcia), ale chyba najbardziej mi i mojej rodzinie utkwił w pamięci kurczak, Wokuś, którego… hmm… trzeba nazwać to po imieniu w y s i e d z i a ł a m u siebie w pokoju, na piątym piętrze tegoż bloku. Sama skonstruowałam miniinkubator, kupiłam zalężone jajka i „wysiadywałam” je dotąd, aż pewnego dnia z jednego wylęgło się maleńkie kurczątko. U mnie na biurku się wylęgało. Była to absolutnie magiczna chwila, Wokuś stał się oczkiem w głowie całej rodziny, chodził za mną krok w krok jak za mamą-kurą i w ogóle pociesznym był zwierzakiem. Skończył tragicznie, niechcący potraktowany łapą przez wielkiego owczarka i było to dla mnie strasznie smutne przeżycie. Mimo iż byłam wtedy licealistką, bardzo rozpaczałam…

3. Wiem, że kiedyś pracowała Pani w ogrodzie zoologicznym jako lekarz weterynarii. Co było dla Pani w tej pracy najtrudniejsze?

Praca lekarza w zoo, gdzie musi znać anatomię i metody leczenia kilkuset gatunków – ssaków, ptaków, gadów, płazów, ryb i nawet owadów (!) – jest w ogóle arcytrudna, ale chyba najbardziej mnie frustrowało, iż niektórych pacjentów nie mogłam dotknąć, osłuchać, obejrzeć dokładnie – wszystko odbywało się z odległości kilku metrów, przez kraty. Mimo to jakoś dawałam sobie radę, również dzięki lekarskiej intuicji, która podpowiadała mi diagnozy, pamiętam jednak, jak czasem miotałam się pod klatką z jakimś drapieżnikiem, próbując dostrzec cokolwiek, co pomoże mi w leczeniu.

4.  Jest Pani poczytną pisarką, każda książka, która wychodzi spod Pani pióra, bardzo szybko staje się bestsellerem. Ostatnio coraz popularniejsze stają się kursy kreatywnego pisania. Jak Pani sądzi, czy pisać można się nauczyć? Czy może do tego, by zostać poczytnym pisarzem, potrzeba czegoś więcej?

Dziękuję za komplement. Nadal uważam to wszystko za coś… niesamowitego, co przytrafiło się komuś innemu, jakiejś Kejt Em, a nie mnie. Odpowiadając jednak na pytanie: kiedyś myślałam, że aby pisać, potrzebny jest talent, dany nam od Boga i nic właściwie od nas nie zależy – albo ten talent masz, albo nie – ale teraz uważam, że talent talentem, a oprócz niego, by osiągnąć sukces w jakiejkolwiek dziedzinie, potrzebne są pracowitość i determinacja. Pisać każdy może, ale już szlifować w nieskończoność to, co się napisało…? Pracować nad pierwszą, drugą, dziesiątą wersją jednej powieści…? Znieść pierwszą, drugą i dziesiątą odmowę, a mimo to pisać dalej i wysyłać do Wydawców dalej…? To już nie. Lepiej się poddać, stwierdzić, że wszędzie rządzą układy i znajomości, po czym tracić życie na facebooku i całymi dniami hejtować tych, którym „się udało”. Otóż nic samo się nie udaje. Szczęście lubi odważnych i pracowitych. Cała reszta przychodzi z czasem…

5. Pisząc książki, kreuje Pani różne światy. Który z nich stał się Pani najbliższy? Dlaczego?

Moim ulubionym miejscem, do którego uciekałam nie raz, jest Ferrin, który od początku do końca stworzyłam w mojej wyobraźni. Nie musiałam trzymać się żadnych realiów. Pisałam ją dla siebie i tylko dla siebie. Byłam tylko ja i Wielka Gra. Dlatego chyba ta powieść do dziś jest mi tak bliska: moja ucieczka, odskocznia od rzeczywistości, mój azyl... Z drugiej strony Poczekajki, Pogodne, Poziomki, Nadzieje, że nie wspomnę o VillaRosie, czy pewnej willi w Milanówku, spokojnie mogłyby być moim domem, bohaterowie tam żyjący – moimi przyjaciółmi, a ich przeżycia – moimi przeżyciami. Jestem przecież po części każdym z nich…

6. Tak jak Pani książkowe światy są odmienne, tak odmienni są również bohaterowie je zamieszkujący. Jednych da się polubić, innych nie, jedni są dobrzy, inni - wręcz przeciwnie. A jakie cechy ceni Pani najbardziej u ludzi realnych, tych, których spotyka Pani na co dzień?

Moi bohaterowie mają swoje archetypy w normalnych ludziach z krwi i kości, a ludzie nie są przecież czarni albo biali. Mają swoje przywary, wady i zalety, można ich lubić mniej, czy więcej, niektórych kochać, innych nienawidzić, jak w życiu… Ja ze wszystkich ludzkich zalet cenię lojalność: cechę, która sprawia, że przyjaciel nie wbije ci noża w plecy i będzie przy tobie wtedy, gdy wszyscy inni się odwrócą. Drugą absolutnie fantastyczną cechą jest poczucie humoru, które niestety w narodzie powoli zanika. Jesteśmy coraz smutniejsi i bardziej zrezygnowani. Muszę chyba napisać coś wesołego…

7.   Pamiętam, jak bardzo przeżywałam fakt, że mam się z Panią spotkać, bo przecież nie każdego dnia ma się okazję do spotkania z pisarką, której książki lubi się czytać. Proszę mi powiedzieć, czy Pani również ma jakiegoś ulubionego autora, którego chciałaby Pani poznać kiedyś osobiście?

Jestem zupełnie zwyczajną, chyba nierzucającą się w oczy kobietą, nieśmiałą na dodatek, co próbuję ukryć za pozorami pewności siebie. Myślę, że Ty masz więcej wiary w siebie, niż ja. I byłaś odważniejsza podczas spotkania, niż ja byłabym na Twoim miejscu. Wracając do pytania: mam dwóch mistrzów. Jednym z nich jest „rzemieślnik”, jak sam o sobie mówi, czyli Stephen King, człowiek niesamowicie pracowity o niesamowitej wyobraźni. Drugi to geniusz oraz fenomen, którego książka „Cień wiatru” wprawiła mnie w osłupienie, a potem zachwyt, czyli Ruiz Zafon. Naprawdę chciałabym tak pisać… Im również nic nie spadło z nieba, nie „udało się”, wszystko osiągnęli ciężką pracą i determinacją, ale co za talent…!

8.  Jakie są Pani plany na najbliższą przyszłość?

Na to pytanie zawsze odpowiadałam tak samo: napisać scenariusz, by w końcu moja powieść trafiła na ekrany, ale… tym razem odpowiem inaczej – odpocząć. Porządnie odpocząć, wyspać się, nic nie robić. Wyjechać gdzieś choć na parę dni bez Internetu, telefonu i laptopa. Najlepiej do jakiegoś klasztoru, gdzie nie byłoby kącika internetowego. Niestety, stałam się chyba pracoholiczką i gdy gdzieś wyjeżdżam, mając w planach odpoczynek i naładowanie akumulatorów, ładuję, owszem, ale laptop. Do torby. I po dwóch, czy trzech dniach zaczyna mnie „nosić”. Odpoczynek kończy się więc pisaniem ciągu dalszego albo początku nowej powieści. Jestem niereformowalna i w związku z tym coraz bardziej zmęczona. Ale kiedyś zrobię to! Wyjadę do głuszy bez latpopa! Dokonam tego! (Śmiech).

9. Wiem, że marzy Pani między innymi o różanym ogrodzie oraz o tym, by któraś z Pani powieści została zekranizowana. Czy mogłaby Pani zdradzić, jakie jeszcze ma Pani marzenia?

Zalążek różanego ogrodu już posiadam, bo ja nie ograniczam się do marzeń, tylko gdy jakieś mam, od razu zaczynam działać. Gdy tylko skończyłam remont domu, ogrodziłam kawałek działki, sprowadziłam ponad dwadzieścia odmian pachnących róż i zabrałam się do ich hodowli – a nie jest to takie proste – teraz muszę zamówić te, które mnie oczarowały (przepiękna Erotika, Aquarell, czy zjawiskowa Lady Emma Hamilton) i nadal koło nich skakać, aż… no nie wiem, na czym się to skończy. Na plantacji? (śmiech). Ekranizacja którejś z powieści to plan dalszy. Gdy już wyjadę do tej samotni, zacznę pisać scenariusz. A nie, przecież miałam pojechać bez laptopa… Tak naprawdę, całkiem serio, marzę, by chwila trwała. Jestem teraz bardzo szczęśliwa i nie zmieniłabym niczego w moim życiu. Z marzeniami bowiem nie wolno przesadzać, bo… czasem spełniają się nie tak, jak bym chciała.

Bardzo dziękuję za pytania. Dały mi do myślenia.

Pozdrawiam serdecznie Czytelniczki i Czytelników i życzę wszystkim, by ich marzenia się spełniły, ale dokładnie tak, jak sobie wymarzyli…

*

Jeśli zaś chodzi o udzielanie wywiadu, to odpowiadałam na pytania Natalii, autorki bloga "Śladami książki", która zaprosiła mnie do rozmowy, za co serdecznie dziękuję.

Powiem Wam, że znacznie łatwiej jest odpowiadać na pytania, niż je zadawać...

sobota, 12 października 2013

Krzywy krawężnik

Co się może wydarzyć na ulicy? Jak sami wiecie, wiele różnych sytuacji. Ta wczorajsza należała do niezbyt przyjemnych.

Wybrałam się z moją Mamą do biblioteki, żeby oddać wypożyczone książki. (Moja Mama czyta tyle, że sobie nawet nie wyobrażacie. Aż żałuję, że nie zapisuję tytułów książek, które przeczytała...). Wracałyśmy już do domu, byłyśmy w pobliżu przystanku autobusowego (zawsze jeździmy do miasta autobusem), kiedy z powodu krzywego krawężnika wypadłam z wózka, prosto na wysypaną ostrym żwirem drogę. W jednej chwili byłam w wózku, w drugiej leżałam na ziemi.

Upadłam na nadgarstki i buzię. Pozdzierałam sobie obie dłonie, lewą dość mocno oraz lewy łokieć. Mam otarcie na nim, mimo tego, że byłam ubrana w grubszą bluzkę i polarową bluzę. Najbardziej cieszę się, że nic sobie nie złamałam i nie potłukłam okularów. Mam je przecież dopiero niecałe pół roku...

Na co dzień jestem dość sprawna, umiem na przykład sama wejść na wózek prosto z podłogi. Wczoraj natomiast ze strachu tak zesztywniałam, że gdyby nie pomoc trzech obcych osób, na wózek bym nie wsiadła. Jeden pan pytał mnie nawet, czy nie nie wezwać karetki, ale na szczęście nie było takiej potrzeby.

Mówi się dużo o znieczulicy w dzisiejszych czasach. Takie zjawisko istnieje, tego nie da się ukryć. Są jednak na szczęście jeszcze ludzie, którzy potrafią okazać zainteresowanie drugiemu człowiekowi, tak jak mnie wczoraj.

niedziela, 6 października 2013

Kasia Bulicz-Kasprzak - "Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna"


"Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna" - pod tym dość niezwykłym tytułem kryje się historia trzydziestokilkuletniej Joanny, dla której śmierć nielubianej ciotki staje się okazją do rozliczenia się z przeszłością.

Senne poniemieckie miasteczko. To tu Joanna spędziła dzieciństwo i wczesną młodość, tu chodziła do szkoły, tu przeżywała swoje pierwsze miłosne rozterki. Dla większości ludzi wspomnienia wiążące się z tego rodzaju wydarzeniami są miłe, jednak nie dla niej. Przyjechała tu tylko po to, by dopełnić formalności związanych ze spadkiem po zmarłej ciotce.

W miarę upływu czasu przekonuje się jednak, że taki powrót do miasteczka lat dziecinnych, choć niełatwy, może jej przynieść nie tylko ból, ale także wiele dobrego. Tym dobrem stają się dla Joanny przede wszystkim serdeczni ludzie, którzy niespodziewanie stają na jej drodze. Początkowo obcy, później jednak zyskują miano przyjaciół.

"Dobro", które główna bohaterka powieści "Nie licząc kota..." otrzyma podczas pobytu w miasteczku, to rozwikłanie tajemnicy rodzinnej, a także zrozumienie motywów postępowania ciotki Wandy.

To moje drugie spotkanie z twórczością Pani Kasi Bulicz-Kasprzak. Dla Autorki był to jednak debiut literacki, co w jakiś sposób dało się odczuć. Początkowo lektura powieści nie wzbudzała mojego zainteresowania. Dopiero od momentu pojawienia się Doroty, jednej z postaci drugoplanowych, to się zmieniło, a ja bardzo chciałam wiedzieć, co się dalej wydarzy.

Według mnie jest to dobrze skonstruowana powieść obyczajowa. Nie brakuje w niej ani trudnych tematów, ani sytuacji wywołujących uśmiech na twarzy. Szczerze muszę jednak powiedzieć, że Maurycy alias Belzebub z powieści Autorki "Nalewka zapomnienia..." ujął mnie dużo bardziej niż kot Franek. Nie podobało mi się myślenie kota Franka, zawierające się w stwierdzeniu "zdechła człowiek". Jeśli przeczytacie tę książkę, sami będziecie wiedzieć, o co mi chodzi.

Mimo tej drobnej uwagi książkę uważam za wartą przeczytania.

piątek, 27 września 2013

Lenka

Pod koniec sierpnia znowu odwiedziła mnie Lenka, wraz ze swoimi rodzicami - Anią i Przemkiem. Zdjęć ze spotkania Wam nie pokażę. Pokażę Wam za to inne zdjęcie, według mnie równie piękne.

Lenka karmi kotki. :)


I Lenka, i kocie maleństwa, które ją otoczyły, są tak samo urocze.

czwartek, 19 września 2013

Kasia Bulicz-Kasprzak - "Nalewka zapomnienia, czyli bajka dla nieco starszych dziewczynek"


Czasami ludzie mają wszystko to, co można kupić za pieniądze, a tak naprawdę nie mają nic. W takiej właśnie sytuacji jest Jaga (słusznie kojarzy Wam się z Babą Jagą), trzydziestokilkulatka, pracująca w jednej z warszawskich korporacji. Praca stanowi sens jej życia, do czasu zapoznania się z diagnozą, która sprawia, że jej uporządkowany dotąd świat rozlatuje się jak domek z kart.

Aby uporać się z tym, co usłyszała, Jaga wyjeżdża na Roztocze. Jej miejscem zamieszkania staje się rozlatujący się dom nieżyjącej już babci. Agnieszka, będąc małą dziewczynką, spędzała w nim wakacje. To właśnie tam czuła się najbardziej szczęśliwa.

Różne trudne wydarzenia, które miały miejsce w nastoletnim życiu Jagi, sprawiły, że wyzbyła się ona uczuć. Zapomniała jak to jest być szczęśliwą. Swoim korporacyjnym współpracownikom jawiła się jako zła wiedźma i wcale jej to nie przeszkadzało. Było wręcz przeciwnie, gdyż Jaga starała się robić wszystko, co tylko możliwe, by podtrzymać ten niechlubny wizerunek.

Wśród ścian starego domu, kryjącego najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa, bez prądu, laptopa i bieżącej wody Agnieszka na nowo uczy się odczuwać emocje, i to zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Na nowo poznaje siebie, w czym pomagają jej mówiący Pies, mówiący Kot oraz mówiąca Mysz. A także Andrzej, skromny, wiejski weterynarz, który pojawia się tak prosto, zwyczajnie i łagodnie obok niej.

"Nalewka zapomnienia" to naprawdę bajka. Nieczęsto przecież nawet w książkach spotyka się mówiące ludzkim językiem zwierzaki. To właśnie ich przezabawne dialogi były dla mnie największym atutem tej opowieści. "Azaliż może być Belzebub?" - słowa kota. Nie pamiętam, kiedy ostatnio śmiałam się tak serdecznie podczas czytania książki, chyba przy "Poczekajce" Pani Kasi Michalak.

 Choć najnowsza książka Pani Kasi Bulicz-Kasprzak to powieść o prosto skonstruowanej fabule, nieco nawet przewidywalnej, to bardzo mi się ona podobała. Bo czasami nie potrzeba skomplikowanych słów, by opowiedzieć trafiającą do serca historię.

piątek, 13 września 2013

Piękno natury i jej zagadkowość

Czy ktoś z Was wie może, jak nazywa się stworzonko prezentowane na zdjęciach poniżej? Ja niestety nie, a bardzo chciałabym się dowiedzieć. :-)

Już wiem, czym jest ten dziw natury. To ćma "koliber" albo fruczak gołąbek. To są nazwy tego samego owada, a są diametralnie różne. Ciekawe co ma gołąb do kolibra? ;-)

Tajemnicze stworzonko w kilku odsłonach.





A tutaj jest pasikonik. :-)


niedziela, 8 września 2013

Zawitałam do "Ogrodu Kamili"... Recenzja przedpremierowa


Letnie popołudnie wabi ciepłem promieni słonecznych i bezkresem błękitu nieba, rozlewającym się nad głowami.

Jestem w Milanówku, ale nie przyjechałam tu po to, by w tym uroczym miasteczku kosztować truskawek, tak jak w pewnej znanej piosence.

Szukam ulicy Leśnych Dzwonków. O, jest. Niewielka, urocza uliczka, a przy niej tylko trzy numery. Ukradkiem, choć nie jest to łatwe, przez furtkę oplecioną różami, zaglądam do otoczonego murem ogrodu. Widzę dziewczynę, która z czułością wtula twarz w płatki róży barwy karminu, lekko muskając je ustami. Zapach tych kwiatów zniewala mnie i odurza.

Po tym jednym delikatnym geście już wiem, że dziewczyna kocha i ten ogród, i rosnące w nim róże, na myśl przywodzące siedmiobarwną tęczę, i dom, którego stary mur gładzi z taką samą czułością, jak całowała płatki róż.

Takie domy jak ten, na który spoglądam, to tchnienie przeszłości. Trzeba być naprawdę wrażliwym człowiekiem, by wśród odrapanego tynku i kruszących się schodów, dostrzec dawne, uśpione w nim piękno. Dziewczyna, która patrzy nań z taką miłością, widzi je z pewnością. Musiała na ten dom ze swoich marzeń bardzo długo czekać...

Kiedy tak patrzę na tę dziewczynę, zaczyna mi przypominać wróżkę, w której przezroczystych skrzydełkach migocze światło słoneczne, rozszczepiając je na milion barw. Posiadaczka willi Sasanki i przylegającego do niej ogrodu powinna być szczęśliwa, a jednak nie jest. Mimo ruchów pełnych gracji i delikatności gestów wiem, że coś ją trapi. Jej złote oczy okryła mgła smutku. Ktoś musiał zranić tę uroczą, młodą kobietę.

Wiem, kto wyrządził jej krzywdę - to Jakub, choć niewiele wiem o nim samym. Życie tego mężczyzny spowija tajemnica, a on sam przypomina przyczajoną do skoku panterę. Mimo to, czuję sympatię do niego, bo w głębi duszy wiem, że jest dobrym człowiekiem, a my nie zawsze mamy wpływ na to, co dzieje się w naszym życiu...

Właścicielka Tajemniczego Ogrodu - tak nazywam go w myślach - ma jeszcze dwie sąsiadki. Jedna z nich wyraźnie utyka na nogę, ale szybko przestaję to zauważać, bo mój wzrok przyciąga jej piękna twarz. Czuję, że mogłabym polubić tę dotkniętą niepełnosprawnością dziewczynę.

Tej trzeciej kobiety jest mi natomiast żal. To właśnie czuję, patrząc na tę zjawiskową piękność o włosach barwy rozlewającego się między palcami złota...

Zmierzcha się. Muszę już opuścić ulicę Leśnych Dzwonków i jej trzy samotne mieszkanki. Na razie furtkę do swego życia, na chwilę, uchyliła mi tylko Kamila. Jestem szczęśliwa, że mogłam tu być, szkoda, że chwila ta trwała tak krótko - jak mgnienie oka. Wiem jednak, że jeszcze tu wrócę, o ile Małgosia Bielska, która podobnie jak Kamila i Janka, również kryje w swym sercu sekret, i Pani Kasia Michalak mi na to pozwolą...

*

Chciałabym, by te proste słowa choć w niewielkim stopniu oddały to, co czułam podczas lektury "Ogrodu Kamili" - a czułam autentyczny ZACHWYT. To zachwyt grał u mnie pierwsze skrzypce podczas czytania tej powieści, choć towarzyszyły mi również inne emocje.

Ta książka jest po prostu piękna i na długo zostanie w mojej pamięci. Dzięki niej na nowo, po raz kolejny, mogłam uwierzyć w moc spełniających się Marzeń...

środa, 4 września 2013

Jak znaleźć "Przepis na szczęście"? Recenzja przedpremierowa


Z czym Wam się kojarzy zdawałoby się tak zwyczajne pomieszczenie jak kuchnia? Dla mnie to właśnie tam bije serce domu.

To w kuchni pierwsze skrzypce grają niepowtarzalne zapachy i smaki, często kojarzące się ze szczęśliwym dzieciństwem. 

Również Katarzynie Michalak szczęście kojarzy się ze smakami oraz zapachami. Na pytanie jak zatrzymać je w sobie na dłużej Autorka próbuje odpowiedzieć, oddając do rąk Czytelników swoją najnowszą książkę "Przepis na szczęście".

Miałam niewątpliwą przyjemność przeczytać tę książkę jako pierwsza, a jej lektura dała mi możliwość powrotu do ukochanych miejsc i równie ukochanych bohaterów.

Liliana. Bogusia. Danusia. Ewa. Każda z tych czterech kobiet pokazuje, że prawdziwa definicja szczęścia tkwi w zdawałoby się nic nieznaczących, niepozornych drobiazgach, takich chociażby jak gwiazdki śniegu spadające z zimowego bezkresu nieba. Każda jest czarodziejką w kuchni, która z miłością potrafi przygotować zarówno dania prostsze, jak i te bardziej wymyślne. Bo to właśnie miłość jest najważniejsza i w przygotowywaniu potraw, i w dzieleniu się nimi z tymi, którzy są bliscy naszemu sercu.

Książka podzielona jest na cztery pory roku. Bohaterką każdej z nich jest jedna ze znanych już Czytelnikom bohaterek powieści Katarzyny Michalak.

Bardzo dobrym pomysłem jest według mnie podział zamieszczonych w książce przepisów na śniadania, obiady i kolacje. Uroku dodają im zamieszczone przez Autorkę komentarze.

"Przepis na szczęście" to książka pisana sercem. Sercem i miłością do nawet najmniejszego daru, jakim z ludźmi podzieliła się Matka Natura...

czwartek, 29 sierpnia 2013

Anna Klejzerowicz - "Córka czarownicy"


Małgosia Czapek, którą poznałam w książce pod tytułem "Czarownica", ma już dwadzieścia dwa lata. Na co dzień jest pilną studentką weterynarii. Gdy jednak nadchodzą wakacje, zapomina o studenckich obowiązkach, i ich część spędza u swoich przybranych rodziców - Michała i Ady. To właśnie oni zaopiekowali się Małgosią, gdy jako sześcioletnia dziewczynka została na świecie całkiem sama.

Tym razem czas pobytu Małgosi u Michała i Ady nie będzie przypominał sielanki, ponieważ zepchnięte w głąb świadomości wspomnienia z przeszłości upomną się o swoje prawa.

Przyznam, że jestem trochę rozczarowana "Córką czarownicy". Wynika to przede wszystkim z faktu, że spodziewałam się sielskiej opowieści o życiu na wsi (bardzo lubię takie historie i wcale się tego nie wstydzę), gdy tymczasem "zaserwowano" mi kryminał.

Choć fabuła książki wyjaśnia bardzo dużo faktów z przeszłości Małgosi (między innymi to, dlaczego przestała mówić), to całość powieści wydała mi się mało przekonująca, ale uczciwie muszę przyznać, że jej początek naprawdę mnie zainteresował.

Mimo mojego krytycyzmu nie zrażajcie się proszę, bo może ktoś inny, ktoś z Was, odnajdzie w "Córce czarownicy" to, czego mnie w niej zabrakło.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Powroty bywają piękne...

Wspomnienia. To w tych dobrych, pięknych tkwi magia, choć w miarę upływu czasu mogą mocno się zatrzeć. Są dla mnie jak przezroczyste różnokolorowe koraliki, które nawlekam na niewidzialną nić, po czym chowam głęboko w sercu.

We wczorajszą sobotę miałam okazję powrócić do Nałęczowa. Byłam tam już kiedyś dość dawno temu i mimo że niewiele pamiętam z tamtej wizyty, to miło ją wspominam.

Tym razem urocze popołudnie w Nałęczowie spędziłam w towarzystwie Pani Moniki Oleksy oraz jej bliskich. Zachowam to popołudnie w pamięci na bardzo długo, a pewnie nawet i na zawsze. Pomogą mi w tym zapach, smaki, widoki oraz brzmienie ciepłych słów.

Kawiarnia Ewelina, która gościła na kartach powieści Pani Moniki "Ciemna strona miłości", to miejsce z klimatem. O takich mam zwyczaj mówić, że mają duszę. Kawiarnia Ewelina ma ją z pewnością, co dostrzegłam nie tylko ja i Pani Monika, ale także pani profesor Maria Szyszkowska, która także w niej gościła we wczorajsze sobotnie popołudnie.

Z kawiarni Eweliny przywiozłam wspomnienie smaku Nałęczowskiej Delicji oraz ciepłej herbaty.

Chyba nigdzie na świecie nie ma tak pysznych lodów jak właśnie tam - w Nałęczowie.

W tym miasteczku czas niemal się zatrzymał. Jego atmosfera ma w sobie powiew dawnych czasów, o czym świadczą nie tylko odrestaurowane urocze wille - na przykład Willa Różana, ale również wzmianki o tym, że miejscowość tę upodobali sobie tacy sławni pisarze, jak na przykład Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz oraz Stefan Żeromski. Ci niezapomniani twórcy przyjeżdżali tam po to, by tworzyć swoje najsłynniejsze dzieła.

Nałęczów będzie mi się od teraz kojarzył z niepowtarzalnym zapachem lasu, piękną rozmową z Panią Moniką i czasem płynącym niespiesznie.

Dostojny Pan Łabędź 



W towarzystwie Bolesława Prusa



A to my :)


Pani Moniko, jeszcze raz z całego serca dziękuję Pani i Pani bliskim za wspaniałe spotkanie!!!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Bo "W imię miłości" dokonuje się przecież najpiękniejszych rzeczy...



Kiedy ujrzałam zapowiedź i pierwszą okładkę najnowszej powieści Katarzyny Michalak, od razu zaczęła mi się ona kojarzyć z ukochaną lekturą mojego dzieciństwa, to znaczy "Heidi".

"W imię miłości" jest jednak historią zupełnie inną, choć jej główną bohaterką także jest mała dziewczynka.

Dziesięcioletnia Ania Kraska, wyglądem przypominająca osóbkę stworzoną przez inną pisarkę, Lucy Maud Montgomery, ostatniego dnia czerwca przybywa do Koniecdrogi. To właśnie tam, we dworze Jabłoniowe Wzgórze, mieszka Edward Jabłonowski, dziadek Ani. Mimo że dziewczynka niemal wcale go nie zna, musi szukać pomocy właśnie u niego.

Ania ma w sobie samo dobro, kryjące się w drobnych gestach i słonecznym uśmiechu. Uśmiech Ani jest właśnie taki - pełen słońca. To słońce zasłania ból, kryjący się w dziesięcioletnim serduszku rudowłosej dziewuszki. To słońce stapia lód, skuwający inne serce. Serce Edwarda Jabłonowskiego...

Mieszkańcy Jabłoniowego Wzgórza oraz goście, którzy odwiedzają jego progi szukają szczęścia w życiu. Tęsknią za miłością bądź bezpiecznym miejscem na Ziemi. Odczuwają brak tego, czego nie mają, zamiast cieszyć się tym, co podarował im los.

 To mała Ania, która w ciągu kilku miesięcy zdążyła przeżyć więcej, niż niejeden dorosły, uświadamia im, jak cieszyć się każdym dniem, czerpać z życia pełnymi garściami, mimo trudów, które ono niesie. Jak doceniać to, co się dostało od losu. Jak celebrować każdą chwilę z ukochaną Mamą, a nie płakać za tym, czego los, niestety, poskąpił.

Afirmacja życia. Bliskość Mamy. Najdrobniejszy gest - trzymanie jej za rękę. Uśmiech. Dotyk promieni słońca na twarzy. Chęć wzięcia na barki cierpienia Matki. Miłość, zdolna do największych poświęceń, choć tak naprawdę ta prawdziwa w ogóle ich nie wymaga. Nie żąda.

Ania pokazuje, jak żyć. I jak to kruche życie doceniać...

czwartek, 15 sierpnia 2013

Sarah Jio - "Jeżynowa zima"


Czy wiecie, jak to jest, gdy w maju, który powinien kojarzyć się z wiosną w pełnym rozkwicie, nagle z nieba spada śnieg? Ja nigdy czegoś takiego nie przeżyłam i byłabym pewnie tym faktem mocno zaskoczona, tak samo jak zaskoczona jest Claire Aldridge, kiedy pierwszego maja budzi się rano i widzi, że Seattle przykrył biały jak mleko puch.

Claire Aldridge, główna bohaterka powieści Sarah Jio, jest jedną z dziennikarek w "Heraldzie", gazety wydawanej w Seattle przez rodzinę jej męża. Jeszcze rok temu Claire była bardzo szczęśliwą kobietą, teraz jednak bardzo dużo się zmieniło. Nie ma już Claire radosnej, cieszącej się życiem, jest za to ta zmagająca się z poczuciem straty.

By zapomnieć o osobistej tragedii, dziennikarka zaczyna interesować się śnieżycą, która w maju 1933. roku nawiedziła Seattle oraz wydarzeniami, które się wówczas rozegrały. Jeżynowa zima w niezwykły sposób łączy losy Claire i rodziny jej małżonka z życiem Very Ray, matki, która nigdy nie straciła nadziei, że jej synek żyje.

Claire zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że tylko wtedy, gdy rozwiąże zagadkę zniknięcia trzyletniego Daniela w jej życiu wszystko zmieni się najlepsze.

"Jeżynowa zima" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Sarah Jio. Uważam je za naprawdę bardzo udane.

Akcja powieści rozgrywa się w dwóch osiach czasowych. Wydarzenia, które śledzi czytelnik opisywane są z perspektywy dwóch bohaterek - Claire i Very, co lepiej pozwala zrozumieć wszystko to, co się wydarzyło. Niezwykła atmosfera lat 30. XX wieku, czasy prohibicji, wielki kryzys światowy, potęgujący różnice międzyklasowe - to jest to, co mnie interesuje i o czym bardzo lubię czytać.

Niewielkie rozmiary książki i dynamicznie rozgrywająca się akcja spowodowały, że "Jeżynową zimę" przeczytałam szybko i z dużym zainteresowaniem.

Polecam!

niedziela, 11 sierpnia 2013

Czas i inne sprawy

Czas jest w istocie zjawiskiem naprawdę niezwykłym. Zawsze, gdy czekam na coś, czego bardzo pragnę, bardzo mi się dłuży, a potem, gdy to, czego wyczekiwałam nadchodzi, gwałtownie przyspiesza.

W ostatnim tygodniu sporo się u mnie działo, między innymi z tego wynikła moja dość długa nieobecność na blogu. Szkoda mi było cennych chwil na spędzanie ich przed komputerem. Wolałam je wykorzystać na rozmowy z bliskimi memu sercu osobami i radowanie się gorącym latem.

Zdecydowanie bardziej wolę trzydziestostopniowe upały od trzydziestostopniowego mrozu. :) Jedynym minusem takiej pięknej pogody są komary. W ostatni czwartek, gdy odwiedzałam krewnych, tak mnie pokąsały, że ochrzczono mnie "królową moskitów". Moja Mama, kiedy tylko ujrzała moją zapuchniętą buzię, bardzo się wystraszyła. Obawiała się, bym nie dostała jakiegoś wstrząsu, bo mam alergię. Na szczęście pomógł Fenistil na ukąszenia. (To nie jest reklama).

Wakacje wciąż jeszcze trwają, a ja już czekam na kolejne. Mam nadzieję, że z tymi, których kocham, spotkamy się - ja i moja Mama - szczęśliwie za rok.

Muszę się Wam jeszcze pochwalić, że zaczęłam się przemieszczać w ortezach o kulach po mieszkaniu. Na chwilę obecną jeszcze w tych pierwszych, ponieważ takie właśnie jest zalecenie mojego rehabilitanta. Jestem z siebie bardzo dumna, choć momentami bywa strasznie ciężko, ale trzeba to przetrwać. Innej rady nie ma.

Tamtych drugich, nowych, używam do nauki samodzielnego stania, a także korekty i nauki chodu w trakcie rehabilitacji z Panem Rafałem oraz moją Mamą.

Uśmiecham się do Was. :)

czwartek, 25 lipca 2013

Wiesława Bancarzewska - "Powrót do Nałęczowa"


Bardzo lubię w książkach klimat lat 30. XX wieku, więc z chęcią sięgnęłam po książkę pod tytułem "Powrót do Nałęczowa". Uczyniłam to również tym chętniej, że, jak wynikało z samego jej tytułu, miała opisywać miasteczko, które znajduje się dość niedaleko mojego miejsca zamieszkania, a które kiedyś miałam okazję odwiedzić.

Główną bohaterką powieści jest czterdziestodwuletnia Anna. Została na świecie niemal całkiem sama, ponieważ wszyscy członkowie jej najbliższej rodziny dawno już nie żyją. Jedyną bliską jej osobą jest Bartek Pospieszny, mężczyzna, który wkroczył do jej życia przed siedmioma laty. Anna tworzy z nim dość dziwny "związek-niezwiązek": widują się tylko w weekendy, a pozostałe dni spędzają oddzielnie we własnych mieszkaniach.

Anna cały czas tęskni za swoimi bliskimi, szczególnie za rodzicami oraz babcią, która całe swoje życie spędziła w Nałęczowie. To chyba właśnie ta tęsknota spowodowała, że pewnego dnia Anna znalazła się w Nałęczowie w 1932. roku.

Kobieta początkowo była bardzo zaskoczona, wręcz zszokowana tym, że może bez przeszkód przenosić się w przeszłość. Z czasem jednak przyzwyczaiła się do tego, że kiedy chce, może przenosić się do lat 30-tych i spędzać czas z własną babcią oraz ciotkami i mamą, które mają w większości zaledwie po kilka lat, a w razie potrzeby przenosić się do XXI wieku.

Książkę tę czytałam bardzo długo, gdyż prawie dwa tygodnie. Szczerze muszę przyznać, że początkowo strasznie mnie nużyła. Dopiero gdy dobrnęłam mniej więcej do połowy, zainteresowała mnie na tyle, że chciałam czytać ją dalej.

Na początku bardzo irytowało mnie to, że Anna tak nagle, ni stąd, ni zowąd, mogła zacząć przenosić się w przeszłość. Wydawało mi się to strasznie naciągane, kolokwialnie mówiąc. Z upływem akcji przyzwyczaiłam się do tego swoistego zabiegu na tyle, że przestał mi on przeszkadzać.

Bardzo podobał mi się Nałęczów z lat 30-tych, opisany w powieści. Autorka wiernie oddała zarówno zwyczaje, które panowały wówczas w Polsce, jak i codzienne życie prostych i biednych, lecz serdecznych ludzi.

Planowana jest kolejna książka opisująca losy Anny i jeśli się ukaże, to chętnie po nią sięgnę.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Książka przepełniona Miłością i Dobrem, o których można pisać jedynie wielkimi literami, czyli refleksje o "Zgodzie na szczęście" Anny Ficner - Ogonowskiej


Hania, główna bohaterka trylogii Anny Ficner - Ogonowskiej, już zawsze kojarzyć mi się będzie z ciepłem w miodowym oczach. To właśnie nim przede wszystkim ujęła mnie ta dziewczyna.

Dwudziestokilkulatka powoli oswaja traumę z przeszłości. Choć wie, że nigdy już nic nie będzie takie samo jak kiedyś, to jest szczęśliwa. Szczęście Hani zamyka się w błękicie oczu Mikołaja, dotyku maleńkiej rączki Tomaszka, synka Dominiki, i przepełnionym mądrością głosie pani Irenki.

Mimo wielu dobrych chwil, którymi obdarza ją los, Hani nie omijają zwyczajne troski dnia codziennego. Nie omijają również i jej bliskich. Tym razem to Hania, ta delikatna a jednocześnie silna kobieta, będzie musiała wykazać się niezłomnością. Będzie musiała trwać przy wszystkich tych, których kocha niczym skała. Zupełnie tak, jak oni wszyscy trwali przy niej trzy lata temu...

Wspaniale było znów spotkać się z Hanią, Mikołajem i pozostałymi bohaterami, których na kartach swoich powieści do życia powołała Pani Anna Ficner - Ogonowska. Lubię ich wszystkich bez wyjątku, bo to właśnie oni tworzą tę niepowtarzalną rzeczywistość, przepełnioną Miłością i Dobrem.

Najbardziej jednak zafascynowana jestem dobrocią Mikołaja. Tym, jaki jest. Tym, że uczucia, którymi obdarza Hanię, wyczytać można z każdego gestu, słowa i spojrzenia, którymi ją obdarza. 

Hania również jest niezwykle bliska mojemu sercu. Może dlatego, że odnajduję w niej nieco mojej wrażliwości i delikatności. A może wcale nie? Może jest mi tak bliska, bo także z niej emanuje dobroć wobec drugiego człowieka?

Może Hania i Mikołaj stali mi się aż tak bliscy z tego względu, że cechy, którymi obdarzyła ich Autorka, tworzą ludzi, jakich pragnie się spotykać w życiu naprawdę?

Pani Anna Ficner - Ogonowska posiada bardzo cenną umiejętność tworzenia magii w zwykłych, codziennych chwilach. Magii, którą tworzą pozytywne ludzkie uczucia. "Zgoda na szczęście" przepełniona jest właśnie taką magią. Magią Dobroci i Miłości. Magią dotyku, gestów, spojrzeń i słów. Magią błękitu oczu Mikołaja i magią miodowego spojrzenia Hani.

Ta książka pozwala zatrzymać się choć na chwilę wśród życia, które na takie zatrzymanie się najczęściej nie pozwala. Pozwala odróżnić rzeczy ważne od mniej ważnych. Pozwala przypomnieć sobie, że zgoda na szczęście to czasami nic innego jak piękna książka czytana z wypiekami na twarzy, kot mruczący na kolanach i słodki smak czereśni w ustach, którym słońce nie żałowało pięknego bordowego koloru...

poniedziałek, 1 lipca 2013

Agnieszka Stelmaszyk - "Kroniki Archeo. Zaginiony klucz do Asgardu"



"Kroniki Archeo. Zaginiony klucz do Asgardu" to już moje szóste spotkanie z piątką młodych archeologów i poszukiwaczy przygód.

Rodzeństwo Ostrowskich i Gardnerów wspólnie spędza część wakacji na duńskiej wyspie Bornholm. Początkowo spokojnie upływają one na spacerach oraz wycieczkach rowerowych. Jednakże traf, który często rządził życiem dzieci, sprawił, że po raz kolejny zostały wplątane w poszukiwanie mitycznego skarbu. Tym razem jest on związany z wikingiem, jarlem Palnem Tóki i skandynawskimi sagami.

Na ślad owego skarbu dzieci trafiają za sprawą notatek zawartych w notesie profesora Ragnara Storma. Zrządzeniem losu otrzymały go od doktoranta profesora, któremu profesor, obawiając się o swoje życie, je przekazał.

Bardzo lubię książki przygodowo-historyczne, więc i tę chętnie przeczytałam. "Kroniki Archeo" to seria książek przeznaczonych przede wszystkim dla dzieci, ale i ja spędziłam miło czas przy ich lekturze.

Nie zawiodłam się ani na treści "Zaginionego klucza do Asgardu", ani na ilustracjach, które stworzył Jacek Pasternak. Jedyne co trochę mi się nie podobało, to zakończenie szóstego domu. Jak dla mnie było ono nieco zbyt fantastyczne i nierealne, lecz to był tylko jeden "mankament".

Teraz czekam na siódmą część cyklu - "Przepowiednię Synów Słońca".

wtorek, 25 czerwca 2013

Carolyn Egan - "Teraz i zawsze"



"Teraz i zawsze" to opowieść o tym, że nigdy nie wolno tracić nadziei na drugą szansę od losu.

Maia i Steven są młodym, kochającym się małżeństwem. Owocem ich związku jest kilkuletni synek Josh. Żyją sobie spokojnie, przezwyciężając mniejsze i większe kryzysy, które mają miejsce w każdej rodzinie. Nie przeszkadzają im jednak one w byciu szczęśliwymi i cieszeniu się sobą nawzajem.

Szczęście to przerywa wieść o chorobie nowotworowej Mai, która po kilku latach doprowadza do śmierci kobiety.

Steven i Josh zostają sami. Sami muszą oswoić nowo zastaną rzeczywistość. Nauczyć się żyć bez żony i bez mamy. Nie jest to rzeczą łatwą, nawet mimo tego, że Maia starała się przygotować na swoje odejście zarówno Stevena, jak i Josha, gdyż do takich momentów po prostu przygotować się nie można.

Każdy dzień staje się dla nich swoistym Mount Everestem do przejścia. O przyszłości nie myślą. Jeszcze nie wiedzą, że "tuż za rogiem" czeka na nich druga szansa. Nad ich życiem bowiem czuwa Maia, która mimo tego, że życie jakie znamy my, skończyło się dla niej, to jest obok nich.

Powieść "Teraz i zawsze" wydała mi się zaskakująco prostą powieścią. Prostą w konstrukcji, języku oraz fabule. To właśnie ta "prostota" pozwala na przeżywanie wydarzeń i emocji, z którymi muszą mierzyć się bohaterowie.

W prostocie tkwi delikatność i piękno tej powieści. Mnie się ona bardzo podobała, mimo szalenie trudnego tematu. Myślę, że Autorka zdołała go udźwignąć, bo przecież niełatwo jest pisać o radzeniu sobie ze stratą i samotnością. Carolyn Egan się to jednak udało, przynajmniej w moim mniemaniu.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Agnieszka Stelmaszyk - "Koalicja szpiegów. Luminariusz"



"Koalicja szpiegów. Luminariusz" to pierwsza część trylogii o trójce nastolatków, których ścieżki niespodziewanie się ze sobą przecinają.

Robert Szykulski ma trzynaście lat i mieszka w Bydgoszczy. Chłopiec wychowywany jest przez babcię Różę i próbuje uporać się ze śmiercią swoich rodziców, którzy pół roku wcześniej ponieśli śmierć
w tragicznym wypadku w Andach.

Harriet McLeod jest Angielką i mieszka w sierocińcu w Cardiff. Znalazła się tam, gdyż żaden
z członków jej dalszej rodziny nie zgodził się objąć nad nią pieczy.

David Ferguson to dwunastolatek mieszkający w Los Angeles. Opiekę nad chłopakiem sprawuje despotyczny wuj, który nie okazuje siostrzeńcowi uczuć. Najistotniejszą wartość w życiu Rodney'a Jonesa stanowią bowiem pieniądze i dyscyplina, którą niemal codziennie "raczy" Davida.

Roberta, Harriet i Davida łączą trzy rzeczy. Pierwszą z nich jest osierocenie przez rodziców. Drugą to, że zginęli oni w tajemniczych okolicznościach. Trzecią natomiast to, że wszyscy byli z zawodu naukowcami.

Mimo że Robert, Harriet i David są głównymi bohaterami nowej serii autorstwa Agnieszki Stelmaszyk, to tak naprawdę w pierwszej jej części na czoło wysuwa się historia Roberta. To o nim czytelnik ma możliwość dowiedzieć się najwięcej. To właśnie Robert gra w "Koalicji szpiegów. Luminariuszu" pierwsze skrzypce.

Za sprawą tajemniczego listu młody Szykulski dowiaduje się o tajemniczym Luminariuszu i o tym, że jego rodzice pracowali nad tajemniczym projektem. Kierując się wskazówkami Luminariusza, Robert wyjeżdża do Berlina. Tam otrzymuje kolejne wiadomości od niego i wraz z przyjaciółką Ramoną podąża ku przygodzie, wpadając w wir niebezpiecznych wydarzeń.

Styl Agnieszki Stelmaszyk bardzo mi odpowiada, więc postanowiłam przeczytać także jej najnowszą powieść. Nie chcę zdradzać zbyt dużo z fabuły, bo popsułoby to całą przyjemność czytania. Powiem tylko tyle, że jest to bardzo ciekawie skonstruowana historia szpiegowska, której głównymi odbiorcami będą z pewnością nastoletni czytelnicy.

Faktem jest jednak, że przyjemność w lekturze pierwszej części "Koalicji szpiegów" odnajdą także ci nieco starsi miłośnicy odkrywania zagadek.

Ja z pewnością chętnie sięgnę po następne części trylogii, by dowiedzieć się, jak potoczą się dalsze losy Roberta, Harriet oraz Davida.

czwartek, 13 czerwca 2013

Znak życia

Jak to było? "Jak nie urok, to przemarsz wojsk sowieckich", czy jakoś inaczej? 

Dość powiedzieć, że moje życie stanęło ostatnio na głowie, stąd ta cisza na blogu. Rzeknę tylko, że jednym z jej powodów jest infekcja, z której nie mogę się wyleczyć od prawie trzech tygodni. W ciągu tego krótkiego czasu już trzy razy byłam u lekarza.
 
Męczą mnie powikłania po antybiotyku. Te siły, które mam, oszczędzam na wzmocnienie osłabionego organizmu. Mam dużo mniej sił, co niestety widać między innymi po ilości ćwiczeń, które mogę wykonywać i po dystansach, jakie jestem w stanie pokonać.

O innych powodach mego milczenia napisać nie mogę, powiem Wam, że nawet czytać nie mam za bardzo ochoty ani sił.

Dziękuję Wam za to, że jesteście przy mnie mimo mej nieobecności w blogosferze. Mam nadzieję wrócić do niej i do Was, gdy tylko życie przystopuje.

Czekajcie na mnie, proszę.

wtorek, 28 maja 2013

Maj się kończy już niedługo. Nareszcie...

Nie przypominam sobie, by którykolwiek z ostatnich miesięcy upływał mi tak intensywnie, jak kończący się właśnie maj.

Ja nie żyję tylko rehabilitacją, nauką chodzenia i wizytami u lekarza. Przeciwnie - mam jeszcze sporo innych obowiązków, mimo że nie pracuję zawodowo. Ba, czasem zdarzają się nawet jeszcze jakieś rozrywki i spotkania towarzyskie.

Miałam wielkie plany na 25. maja. Poszłam z Mamą do fryzjera, pozwalając fryzjerce, by wyczarowała z moich długich przecież włosów fryzurę księżniczki. Pięknie się wystroiłam i niewprawną ręką zrobiłam sobie delikatny makijaż (wprawdzie tylko ust, ale zawsze).

Po tym całym robieniu się na bóstwo (wszyscy mówili, że wyglądam przepięknie...), pojechałam z Mamą do kościoła i na przyjęcie weselne z nadzieją, że będzie miło i radośnie. A po dwóch godzinach opuściłam bawiących się gości, bo moje samopoczucie uległo znacznemu pogorszeniu. Czułam się tak źle, że w niedzielę rano szukałam lekarza, który by mnie przyjął. Na szczęście jest w Chełmie lekarska opieka świąteczna i zaordynowano mi odpowiednie medykamenty.

Niedzielę i dzień wczorajszy niemal w całości przespałam. Dzisiejsza noc też była nieciekawa, gdyż prawie nie zmrużyłam oka. Muszę jednak wydobrzeć do czwartku, bo właśnie wtedy szykuje mi się kolejne spotkanie. Jutro zresztą też...

Czuję się już trochę lepiej co daje mi nadzieję na to, iż we czwartek będę się dobrze bawić wśród życzliwych mi ludzi.

Oby tylko pogoda dopisała. Tak naprawdę może nawet padać, byle dopisywał mi dobry humor. Bo nieważne, jaka aura widnieje za oknem, ważne jest to, jaką nosi się w sercu.


czwartek, 16 maja 2013

Z wizytą w stolicy...

W poniedziałkowe przedpołudnie 13. maja Warszawa przywitała mnie i moją Mamę zimnem
i wiatrem. Ja odczułam to szczególnie mocno, gdyż miałam na sobie bluzeczkę z krótkim rękawem
i żakiet.

Do stolicy pojechałam po długo oczekiwany przeze mnie odbiór ortez. Wszystko odbyło się zgodnie
z planem, a ja od wtorku uczę się w nich chodzić. Szczerze muszę przyznać, że nie jest to łatwa nauka. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że moje ciało zachowuje się w nich zupełnie inaczej niż
w tych poprzednich. Pracę podjęły inne grupy mięśniowe, inne jest także ustawienie kończyn.

Innym powodem jest ból, gdyż zadaniem ortez jest choćby minimalne skorygowanie wykrzywionych stóp, które muszą "nauczyć się" nowego ustawienia.

Rehabilitacja stała się teraz dla mnie wyczynem nie lada. Po wczorajszych zajęciach byłam  tak mokra, jakbym wzięła kąpiel w wannie. Mam jednak świadomość, iż to się zmieni z czasem. Powinnam być tylko dostatecznie cierpliwa.

Ortezy wykonano z plastiku, wzmocniono włóknem węglowym, wyłożono wołową i cielęcą skórą. Zastosowano w nich także inne rozwiązania. Wszystko po to, by jak najbardziej mogły mi pomóc.

Pragnę jeszcze raz podziękować wszystkim tym, którzy przyczynili się do tego, że mogę uczyć się chodzić w nowych ortezach. DZIĘKUJĘ!!!

Odbiór ortez był tylko jednym z powodów mojej wizyty w Warszawie. Drugim było spotkanie
z Magdaleną i Jakubem Kordel. Kto czyta książki, ten wie, iż Madzia to znana autorka książkowych bestsellerów. Madzia prowadzi bloga o uroczym tytule "Za górami, za lasami".

Spotkanie przebiegło w serdecznej i radosnej atmosferze. Madzia podarowała mi i mojej Mamie dwa śliczne aniołki na szczęście. (Postaram się później umieścić na blogu ich zdjęcie). Chyba mają one jakąś zwykłą - niezwykłą moc, bo byłam w tamtych chwilach po prostu szczęśliwa, że mogę spędzić trochę czasu w uroczym towarzystwie Magdy i Jakuba.

Równie szczęśliwa byłam wtedy, gdy o północy wróciłam do domu i mogłam ogrzać się herbatą, zjeść kanapkę i zasnąć w łóżku, przykryta ciepłym, miękkim kocem. Takich drobiazgów nie docenia się na co dzień, a przecież tak wiele znaczą.

Madziu, Jakubie, dziękuję Wam za urocze i miłe spotkanie. Za to, że w swym zabieganym życiu znaleźliście czas dla mnie oraz mojej Mamy. Dziękuję Wam za to, że jesteście! I czekam... Wiecie na co, prawda? :-))))

*

Pewnie zdążyliście już zauważyć moją dość długą nieobecność w blogosferze. Niestety, ostatnimi czasy, jestem zajęta i mam wiele spraw do załatwienia. Proszę więc, byście okazali mi cierpliwość i na mnie czekali, bo ja jestem, tylko doba znów nagle zrobiła się dla mnie zbyt krótka...

czwartek, 2 maja 2013

Nominowana


Pani Monika Oleksa nominowała mnie do nagrody Liebster Blog Award. Zadanie blogującego polega na odpowiedzi na 11 pytań, następnie nominowany sam zadaje 11 pytań i nominuje do zabawy kolejne osoby.

Oto pytania Pani Moniki:

1. Co skłoniło Cię do założenia bloga?

1.W moim przypadku pytanie powinno brzmieć raczej "kto"? Do założenia bloga skłoniła mnie Pani Kasia Michalak wspólnie z Sabinką. Był to dla mnie sposób na szukanie pomocy w sfinansowaniu kosztownej rehabilitacji, z czasem jednak stał się to sposób na opisywanie wydarzeń z mojej codzienności i recenzowanie książek.

2. Twoje książkowe zachwycenie - jaką książkę masz stale przy sobie lub jaka książka zrobiła na Tobie takie wrażenie, że nadal pozostajesz pod jej urokiem?

2. Książek przy sobie nie noszę, chyba, że wracam z Empiku, ;-). Książki, pod których wrażeniem nadal pozostaję to m.in. "Alibi na szczęście" Anny Ficner - Ogonowskiej i "Słoneczna trylogia" Pani Kasi Michalak.

3. Książka papierowa, audiobook czy ebook? Którą z nich cenisz najbardziej i dlaczego?

3. Najbardziej cenię książki papierowe, dla mnie książka musi szeleścić i pachnieć farbą drukarską, audiobooki też lubię, choć słucham ich bardzo rzadko, ebooków nie czytam.

4. Jak zaczęła się Twoja przygoda z książką? Pamiętasz ten moment, kiedy wciągnęło Cię na dobre i wiedziałaś, że mól książkowy to TY?

4. Pamiętam, że pierwszą książką, którą samodzielnie przeczytałam, był tytuł "Wilk i siedem koźlątek", napisany większymi literami, bo od dziecka miałam duże problemy ze wzrokiem, to właśnie podczas tej lektury przepadłam na amen.

5. Ulubiona pora na czytanie to...

5. ... wieczór, kiedy moja Mama i zwierzaki już śpią, a ja mam na stoliku ciepłą herbatę.

6. Twoje ulubione strony www., na które zaglądasz regularnie?

6. Gdybym zaczęła je wymieniać, nie starczyłoby mi czasu. :-) Żartowałam. Do komputera zasiadam zazwyczaj wieczorem i wtedy najczęściej odwiedzam blogi Pani Kasi Michalak, Madzi Kordel, Bujaczka, Diunam, Sabinki, a także blogi rodziców niepełnosprawnych dzieci. Dzięki temu wiem, "co w trawie piszczy" i poszukuję nowych metod leczenia i rehabilitacji.

7. "Przyjaźń wypływa z wielu źródeł, z których najważniejszy jest szacunek". Przyjaźń dla mnie to...

7. ... obecność w dobrych i złych chwilach.

8. Wymień trzy filmy, które możesz oglądać z taką samą fascynacją, jakbyś robiła to po raz pierwszy.

8. "Lista Schindlera, "Marzyciel", "Dotyk miłości".

9. Trzy książki, które zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę to...

9. ... "Harry Potter", "Opowieści z Narnii" i "Zachcianek".

10. Z jakim autorem, który już nie żyje chciałabyś zjeść kolację i o co byś go zapytała?

10. Bardzo chętnie zjadłabym kolację z Astrid Lindgren. Zapytałabym ją o to, skąd czerpała tak wspaniałe pomysły na książki i czy jeden z moich ulubionych bohaterów jej książek, Rasmus, rycerz Białej Róży, miał jakiś pierwowzór.

11. Ja wierzę w potęgę książki papierowej i w to przetrwa, pomimo wszystko. A Ty?

11. Ja również w to wierzę.


A oto moje pytania:

1. Twój ulubiony bohater literacki, to...  i dlaczego?

2. Jakim bohaterem literackim chciałabyś stać się choć na chwilę?

3. Wymień trzy swoje najbardziej ulubione książki?

4. Z którym z żyjących pisarzy chciałabyś się spotkać?

5. Twój ulubiony autor/autorka to...?

6. Jaką książkę jako pierwszą przeczytałaś w dzieciństwie?

7. Jak kupujesz książki, przez internet czy w księgarniach stacjonarnych?

8. Twoja ulubiona bajka Walta Disney'a to...?

9. Co oznacza dla Ciebie słowo szczęście?

10. Twoje ulubione zwierzę to...?

11. Jaką książkę ostatnio przeczytałaś?


Do zabawy nominuję:

1. Sabinkę,

2. Madzię,

3. Kasiek,

4. Diunam,

5. Bujaczka,

6. Maciejkę,

7. Mamę Zochulka i Martuśki,

8. Jazz,

9. Julię,

10. Zaradną-Mamę,

11. Dwojrę.


Jeśli nie chcecie się bawić, rozumiem jak najbardziej. Pobawić się może ze mną również ten, kto bloga nie posiada, odpowiadając na moje pytania w komentarzu pod postem.

środa, 1 maja 2013

Bo wszystko zaczęło się od książki...

Sobota 27. kwietnia była dla mnie dniem szczególnym. Oczekiwałam wówczas spotkania z kimś wyjątkowym.

Oczekiwałam i doczekałam się. W skromne progi mojego mieszkania zawitała Pani Monika Anna Oleksa wraz z mężem i ośmioletnim synkiem Miłoszkiem.

Ta wizyta na długo zostanie w mojej pamięci. Po prostu musiałyśmy się spotkać, choć zaledwie parę miesięcy temu Pani Monika nie wiedziała jeszcze o moim istnieniu, a ja "znałam" ją jedynie z "Miłości w kasztanie zaklętej" oraz "Ciemnej strony miłości", czyli książek, które napisała.

"Miłość w kasztanie zaklętą" przeczytałam w sierpniu 2011 roku, umilała mi czas, kiedy leżałam po operacji metodą Ulzibata. "Ciemną stronę miłości" natomiast przeczytałam w grudniu ubiegłego roku. Dostałam tę książkę od koleżanki z okazji świąt Bożego Narodzenia. Jedną z rzeczy, jaka utkwiła mi po lekturze, był fakt, że zostały w niej opisane miejsca, które znam: Nałęczów, Lublin, Kazimierz Dolny... Jeszcze nie wiedziałam, że jesteśmy tak blisko siebie...

Tak naprawdę poznałyśmy się dzięki Diunam, która umieściła na blogu moją prośbę o pomoc.

Mimo że bardzo denerwowałam się nadchodzącym spotkaniem, kiedy już nadeszło, moja nieśmiałość gdzieś zniknęła. Buzia mi się wręcz nie zamykała. Między mną, moją Mamą, a Panią Moniką i jej rodziną nie było dystansu. To tacy cudowni, ciepli ludzie. Nie było między nami krępującej ciszy, gdy nie wiadomo, co rzec, by ją przerwać. Mieliśmy zaskakująco dużo tematów do rozmowy i to było wspaniałe.

Wierzę, iż to spotkanie było nam przeznaczone i stało się początkiem pięknej przyjaźni między nami. Trwaj chwilo, jesteś piękna! - chcę powiedzieć.

TUTAJ można przeczytać, jak spotkanie ze mną i moją Mamą przeżywała Pani Monika.

A teraz minifotorelacja ze spotkania. Autorem zdjęć jest Pan Marcin Oleksa.


To ja i Pani Monika


To my: Pani Monika, ja oraz moja Mama. W tle zawadiacko zerka Miłoszek.



A tu moja urocza Kicia. :-))))))))))))

*

Chciałabym Wam jeszcze powiedzieć, że 23. kwietnia we wtorek byłam na przymiarce ortez, ich odbiór powinien nastąpić już wkrótce. Przesyłajcie ciepłe myśli w moją stronę, by wszystko się udało.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

"Bezdomna" - recenzja pisana emocjami


Okładka najnowszej powieści Katarzyny Michalak przyciąga wzrok, widniejące na niej zwierzaki, do których wprost. uśmiechają się oczy i profil smutnej, lecz mimo wszystko bardzo delikatnej z urody dziewczyny, nie zapowiadają gamy emocji, z jaką przyjdzie mi się zmierzyć po przeczytaniu "Bezdomnej".

Jest wigilijny wieczór. Czas, w którym ludzie siadają przy suto zastawionych stołach, dzielą się opłatkiem, składając sobie życzenia łamiącym się ze wzruszenia głosem i obdarowują się nawzajem prezentami. Trzydziestoletnia Kinga mogłaby obserwować te pełne uroku scenki, spoglądając w okna mijanych apartamentowców. Mogłaby, ale nie chce. Jej umysł zaprząta pełen odpadków śmietnik, który wybrała sobie na miejsce spędzenia ostatnich chwil swego nędznego życia.

Bo Kinga chce popełnić samobójstwo. Nic ani nikt jej na tym świecie nie trzyma. Cały dobytek tej znękanej przez los młodej kobiety mieści się w małym tobołku. Najcenniejszym przedmiotem w nim są tabletki, które pieczołowicie zbierała przez długi, długi czas. To właśnie one uwolnią główną bohaterkę "Bezdomnej" od konieczności zmagania się z każdym kolejnym dniem.

Życie Kingi ratuje mały bury kot, który przez przypadek został zamknięty w śmietniku. Ciche mruczenie zwierzęcia przywraca dziewczynie świadomość. Na Kingę i jej czworonożnego przyjaciela mimowolnie natyka się Aśka, z zawodu dziennikarka. Zwietrzywszy doskonały materiał na reportaż, zaprasza bezdomną Kingę wraz ze zwierzakiem w progi swego ociekającego luksusem, lecz mimo to bezosobowego apartamentu. To właśnie o te bezosobowe ściany rozbije się część historii Kingi, opowiadanej przez nią samą.

Ludzie, którzy planują kupić dom, luksusowy samochód, wyjechać w wymarzoną wakacyjną podróż z czasem stają się więźniami własnych pragnień. Kinga powinna więc czuć się wolna, bo przecież nic nie posiada, nie ściga jej ani ZUS, ani Urząd Skarbowy. Jej "wolność", którą inni czasami "wybierają" ot tak, z powodu nadmiernego pociągu do alkoholu lub hazardu jest tylko pozorna. Kinga bowiem zamknięta jest w niewoli po stokroć straszniejszej niż ta, której synonimem staje się duży dom bądź nowe, bardzo drogie, auto. Sama sobie narzuciła kajdany poczucia winy, chce, by nią gardzono. Dlaczego, chciałoby się wykrzyknąć? Odpowiedź na to pytanie może przynieść jedynie lektura książki.

"Bezdomna" nie jest z pewnością pozycją lekką, łatwą i przyjemną, którą czyta się dla rozrywki i podtrzymania nadziei w spełniające się marzenia, jak zdecydowaną większość poprzednich powieści Autorki. Nie ma w niej księcia na białym koniu, ani niewinnej dziewczyny, uparcie wyczekującej swego ukochanego. Nie ma w niej wiary w to, że świat jest dobry i piękny, jest za to brutalna rzeczywistość.

Walka o kęs jedzenia wygrzebany ze śmietnika i łzy płynące po policzku, kiedy z trudem przechodzi przez zaciśnięte gardło. Walka o kurtkę umazaną fekaliami i kawałek śmierdzącego materaca. Jest jama, która początkowo miała stać się grobem, a staje się schronieniem. Błysk szaleństwa. Pierwszy czwartek każdego miesiąca. Wspomnienia, mnóstwo bolesnych wspomnień. I samotność każdego z bohaterów, choć każda z tych samotności ma inny odcień bólu.

Choć język "Bezdomnej" jest lekki i prosty w odbiorze, to treść, jaką ze sobą niesie, ma potężny ładunek emocjonalny. Słowa, które są w stanie oddać go najpełniej to: po prostu wstrząsająca.

Bo ta powieść mną wstrząsnęła. Przed oczami miałam rozgrywające się w niej wydarzenia, powodujące, że często łzy szkliły mi się pod powiekami. To zupełne przeciwieństwo "Nadziei", "Mistrza", a nawet "Zmyślonej", która również mnie sponiewierała.

Pani Katarzyna Michalak po raz kolejny udowadnia, że nic, co ludzkie, nie jest jej obce, a jej literacki talent ma wiele twarzy.

"Bezdomna" to dla mnie opowieść o tym, że czasami nie mamy wpływu na to, co się z nami dzieje, choć bardzo byśmy chcieli. Na jej kartach poruszanych jest wiele istotnych kwestii. Najważniejsze jednak wydają mi się te, pozwalające na nowo docenić smak ciepłej herbaty i bułki z masłem zjadanej na kolację.

"Bezdomna" uczy, by nie oceniać po pozorach, gdyż nigdy nie wiadomo, jakie koleje losu wygnały odzianego w łachmany człowieka na ulicę.

Stanowi ona także swoistą przestrogę przed naiwnością i zbytnią ufnością, ponieważ tak łatwo jest stracić to, co się posiada, nawet w ułamku sekundy, po jednej nieprzemyślanej decyzji.

Ale "Bezdomna" to także nadzieja na to, iż choć jedno z "piętnastu istnień ludzkich" uda się tą powieścią ocalić...