Magda i Konrad Kostrzewscy są małżeństwem od ponad dziesięciu lat, poznali się jeszcze na studiach. W ich rodzinie, którą tworzą wraz z dwójką dzieci, panuje tradycyjny podział ról. Konrad pracuje na utrzymanie rodziny, a Magda bez wyrzutów sumienia, może poświęcić się córce i synkowi.
Dziesięcioletnia Sara, chora na nieuleczalną, postępującą chorobę, szczególnie potrzebuje opieki matki. Magda jak anioł stróż czuwa nad nią każdego dnia i nocy. Sześcioletniego Piotrusia Magda również bardzo kocha, jednak jest to zupełnie inny odcień miłości matczynej, niż ten, który kobieta żywi w stosunku do córki. Zajęcie się synem odkłada na później, kiedy Sary już przy niej nie będzie.
O mężu Magda nie myśli w ogóle, jego rola od dawna sprowadza się tylko do przelewania znaczących sum na konto bankowe. W małżeństwie Kostrzewskich nie ma śladu po łączącej ich dawnej miłości. Jednak los zawsze żąda od ludzi zapłaty za błędy, które popełnili. Tak samo jest z Konradem. Okazuje się bowiem, że i on jest bardzo ciężko chory, a bój o życie, który przyjdzie mu stoczyć, będzie bardzo trudny.
Pod wpływem choroby Konrad zaczyna rozliczać się z życiem. Chce choć trochę naprawić krzywdy, które pod pozorem troski o byt rodziny, wyrządził najbliższym. Pretekstem do zbliżenia się do żony i syna staje się dla mężczyzny organizacja wyprawy na Islandię. Magda pragnie odwiedzić ten egzotyczny kraj pod wpływem dziwnych snów, które stają się udziałem i jej, i Piotrusia.
Czy te sny będą dla trzydziestoczteroletniej kobiety i sześcioletniego chłopca początkiem czegoś nowego? Tego już Wam nie zdradzę, byście nie stracili przyjemności z lektury. Z ogromną przyjemnością napiszę za to, że "Dom nad oceanem" to według mnie piękna i wzruszająca opowieść, choć momentami nierzeczywista. Ile bowiem matek, może, tak jak Magda, żyć w oderwaniu od rzeczywistości, bez reszty poświęcając się opiece nad niepełnosprawną córką, bez zmartwień o to, jak zapewnić rodzinie pieniądze, które w dzisiejszych czasach są środkiem niezbędnym do przeżycia? Chyba tak naprawdę niewiele.
Mimo tej "nierzeczywistości" "Dom nad brzegiem oceanu" jest też dla mnie książką do bólu prawdziwą. Pokazuje, że bardzo często to kobieta bierze na swoje barki tę trudniejszą część życia, związaną z opieką nad ciężko chorym dzieckiem. Rola ojca ogranicza się wówczas do zarabiania pieniędzy na utrzymanie rodziny, a praca staje się dla niego ucieczką przed problemami. (W ramach dygresji powiem jednak, że coraz częściej dowiaduję się o ojcach, którzy wspaniale wywiązują się ze swojej trudnej roli, która przypadła im w udziale - roli ojca niepełnosprawnego dziecka).
Książka Urszuli Jaksik pełna jest głębi i refleksyjności, a to wrażenie umacniają egzotyczne krajobrazy Islandii, gdzie nadal istnieje nieujarzmiona, dzika natura, wobec której człowiek jest tylko maleńką, nic nieznaczącą figurką. Autorka umiejętnie kreśli portrety psychologiczne bohaterów, zmuszając jednocześnie do zastanowienia się nad tym, co tak naprawdę stanowi w życiu prawdziwą wartość.
Jedyne, co mnie w "Domu nad brzegiem oceanu" trochę zawiodło, to otwarte zakończenie, które pozostawia wiele niejasnych wątków i niewyjaśnionych spraw. Satysfakcjonowałoby mnie choć kilka dodatkowych stron epilogu, na których Autorka rozwiałaby wszystkie wątpliwości co do losów bohaterów.
Mimo to z całego serca polecam Wam zapoznanie się z tą powieścią. Myślę, że się nie zawiedziecie, podobnie jak ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz