czwartek, 21 czerwca 2012

"Dworek pod Lipami" Anny J. Szepielak


"Dworek pod Lipami" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Anny J. Szepielak. W powieści poznajemy historię Gabrieli, autorki cyklu dobrze sprzedających się książek o weterynarz Julii, a prywatnie żony właściciela małej szkółki jeździeckiej, Marka, oraz macochy jego dwójki prawie dorosłych dzieci.

Gabriela jest nieco sfrustrowana etykietką, jaka przylgnęła do niej po napisaniu powieści o młodej pani weterynarz. Marzy jej się napisanie czegoś ambitnego, zupełnie innego niż dotychczas. Na dodatek w jej zawartym zaledwie przed kilkoma miesiącami małżeństwie nic nie dzieje się tak, jakby życzyła sobie tego główna bohaterka powieści pani Szepielak. Po głośnej kłótni z mężem Gabriela Strzelecka postanawia więc przystać na propozycję swej przyjaciółki Maryli, by zaopiekować się jej domem.

Cichy dom na wsi, który zamieszkują jedynie kot, pies oraz kanarek, staje się doskonałym miejscem do tworzenia powieści rodem z dziewiętnastego wieku. Losy żyjącej w dziewiętnastym stuleciu Celiny i ścieżki żyjącej współcześnie Gabrieli w przedziwny sposób zaczynają się splatać.

Akcja książki prowadzona jest dwutorowo. Czytelnicy mogą być świadkami tego, jak powstają zalążki historii o dziewiętnastowiecznej Celinie. Przeplatają się one ze zwyczajnym, codziennym, wcale niesielankowym życiem, jakie przez krótki czas wiedzie Gabriela, opiekując się domem przyjaciół.
Początkowo książkę czytało mi się bardzo ciężko. Nie wiem, czym było to spowodowane, czy może zbyt wolno toczącą się akcją powieści, czy też nieco archaicznym językiem, który został wprowadzony dla potrzeb fragmentów powieści o Celinie, czy może tym, że spodziewałam się czegoś odmiennego, niż przeczytałam. Prawdopodobnie złożyły się na to trzy powyższe powody. Momentami książka bardzo mnie nużyła, jednak po lekturze całości książki mam pozytywne wrażenia.

*

Być może od jutra przez najbliższe dwa tygodnie, a może i dłużej, nie będę obecna w blogowym i internetowym świecie. Mam nadzieję nieco odpocząć od codziennych trosk, kłopotów i większości zajęć. Jeżeli będę mieć łączność ze światem, być może od czasu do czasu będę pojawiać się w wirtualnym świecie, jednak nie obiecuję. 

Mam nadzieję, że kiedy tu wrócę, spotkamy się wszyscy w dobrym zdrowiu.

Pozdrawiam wszystkich

sobota, 16 czerwca 2012

Post bez tytułu

Musicie mi wybaczyć, że w ostatnim czasie mniej piszę na blogu, jednak ma to swoje uzasadnienie. Mam trochę problemów ze wzrokiem, w związku z czym staram się bardziej oszczędzać oczy.

Mam pytanie, czy ktoś z Was nosi może soczewki kontaktowe? Czy podczas ich noszenia jest odczuwalny dyskomfort w oku? I jak długo przede wszystkim uczyliście się je zakładać? Co według Was jest bardziej odpowiednie do noszenia: okulary czy soczewki, jeśli się ma naprawdę dużą wadę wzroku?

Poza tym czytam sobie książkę, a że jest dość pokaźna objętościowo i czytam mniej niż zazwyczaj,  to moje przemyślenia po jej przeczytaniu napiszę dopiero za kilka dni.

Pozdrawiam wszystkich.

czwartek, 7 czerwca 2012

"Alibi na szczęście"


Hania jest w moim wieku, ma dwadzieścia sześć lat. Matka Natura obdarzyła ją włosami i oczami w kolorze miodu. Tęczówki o tak niezwykłej barwie powinny spoglądać na świat z radością i szczęściem z najbłahszego powodu, choćby takiego, że właśnie wstało słońce i można witać nowy dzień. A spojrzenie Hani pełne jest smutku i zamyślenia.

Ta młoda kobieta ma pieniądze, to jedyna rzecz, której w jej życiu nie brakuje. Ma także piękny, ogromny dom, którego ozdobą są ażurowe schody jak z zamku dla księżniczki, zaprojektowane ręką jej ojca, prowadzące na górne piętro.

Jedynymi planami w życiu Hani są te z lekcji polskiego, układane dla jej uczniów maturzystów. Bo dziewczyna nie planuje, lecz trwa z dnia na dzień. Chodzi do pracy, czasem po zakupy, popołudniami sprawdza klasówki. Wieczory spędza samotnie.

Powiew szaleństwa w jej życiu stanowi Dominika, jej przyjaciółka z czasów podstawówki, a zarazem siostra, której Hania nigdy nie miała, mimo iż nie łączą obu dziewcząt więzy krwi. Dominika, wiecznie skacząca z kwiatka na kwiatek dwudziestosiedmiolatka, jest punktem scalającym przeszłość i teraźniejszość Hani.

Tak jak Dominika wnosi w życie Hani powiew szaleństwa, tak siwowłosa pani Irenka, w której nadmorskim domu unosi się woń malinowych pomidorów, nutkę spokoju. I tak jak Dominika, scala przeszłość Hani z teraźniejszością, dodatkowo utwierdzając dziewczynę w przekonaniu, że czeka ją jeszcze przyszłość, i każąc wierzyć w "boski plan".

Choć Hania uważa, że całe jej życie skończyło się pewnego sierpniowego dnia, "przyszłość" ta przychodzi do niej wraz z niebieskookim, nieśmiałym Mikołajem, bratem jednego z jej uczniów. Losy tych dwojga splatają się jakby na przekór temu, co kiedyś wydarzyło się w ich życiach. Jedynym pragnieniem Mikołaja jest, odkąd tylko ją poznał, trwanie przy boku Hani. Chce także odkryć, jaka prawda kryje się w jej zamyślonym, lecz bardzo uważnym spojrzeniu.

"Alibi na szczęście" to powieść, która dosłownie mną zawładnęła, a muszę powiedzieć, że to bardzo trudne zadanie. Dwójka jej głównych bohaterów, Hania i Mikołaj, stanowi dla mnie niedzisiejszy element dzisiejszego świata. Hania, mimo materialnego bogactwa, którym obdarzył ją los, to niezwykle skromna osóbka. Filigranowa i krucha, niczym laleczka z saskiej porcelany. Kiedy natomiast myślę o Mikołaju, przychodzi mi na myśl jedynie kilka słów: dobry, serdeczny, kochany człowiek. Jej porcelanowy książę, którego na szczęście nie stłukł wiatr...

Dobroć gołębiowłosej pani Irenki po prostu chwyta za serce. Szalona Dominika, która trwa przy Hani niczym najwierniejszy z wiernych psów, pozwala na nowo uwierzyć, że istnieje coś takiego, jak przyjaźń aż do końca świata.

 Przy opisach Świąt Bożego Narodzenia, mądrości wygłaszanych przez panią Irenkę oraz uczuć, jakie nosili w sobie Hania i Mikołaj, miałam w oczach łzy wzruszenia. Śmiech towarzyszył mi zaś, kiedy "uszami wyobraźni" słyszałam wypowiedzi wygłaszane ustami Dominiki.

Mimo że bohaterowie książki pani Anny Ficner - Ogonowskiej są fikcyjni, wydawało mi się, że gdy tylko wyjdę na ulicę, od razu ich spotkam, tak realni byli i są dla mnie. Myślę sobie, że gdyby chociaż co dziesiąty człowiek był do nich podobny, świat naprawdę byłby lepszy...

Hania stała mi się tak bliska, że nie byłam w stanie myśleć o niej inaczej, jak właśnie zdrobniale: "Hania".

"Alibi na szczęście" to książka, o której naprawdę długo nie można zapomnieć. Wywołuje w czytelniku łzy śmiechu i łzy wzruszenia. Pozwala na nowo choć na moment uwierzyć, iż szansa na inne, lepsze życie istnieje zawsze, trzeba tylko tę szansę dostrzec. Stanowi też "wartość dodaną" pośród wielu książek, które wabiąc pięknymi okładkami, nic pozytywnego do serc czytelników nie wnoszą.

Sądzę, że ktoś, kto w tak wspaniały sposób potrafi pisać o ludzkich uczuciach, jak pani Anna Ficner - Ogonowska, musi mieć piękną duszę, to wręcz nie ulega wątpliwości.

Pani Aniu, dziękuję za każdą piękną chwilę, jaką mogłam przeżyć, obcując z lekturą pani książki.

Dziękuję.

środa, 6 czerwca 2012

Co dalej?

Postępowanie karne w sprawie babci Kubusia, o której pisałam TUTAJ, po interwencji mediów zostało umorzone w trybie natychmiastowym.

To dobrze, tylko co dalej? Będzie można, czy nie będzie można publikować apeli i ulotek na blogach? I nie zadowala mnie tutaj odpowied odpowiedź Prezesa Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą", o której pisze Babcia Gosia, że wszelkie zbiórki mogą odbywać się tylko pod patronatem Fundacji. To co, napiszę, że potrzebuję nowych kul, ktoś zechce mi je podarować, prześle je do Fundacji, a moja Fundacja odeśle je mnie?

Przecież to jakiś absurd. Gdzie jest granica między obroną przed naciągaczami, a blokowaniem pomocy? Właśnie dlatego potrzebna jest zmiana wykładni prawa, a nie zasłanianie się Ustawą o Zbiórkach Publicznych sprzed siedemdziesięciu dziewięciu lat. Kiedy się ona zmieni? Mam nadzieję, że szybko, bo będzie zależeć na tym nie tylko mnie, ale i innym, których ta sprawa dotyczy. Bo trzeba coś z tym w końcu zrobić.

Teraz jednak pozostaje jedynie czekać.

wtorek, 5 czerwca 2012

Mam! Mam! Maaaaaaaaaaaaaaaaaaaam!!!

A co takiego mam? Książkę mam. Z imienną dedykacją. Otrzymałam ją od mojej najulubieńszej Autorki, Pani Kasi Michalak. Oto jej najmłodsza "córeczka":



Kochana Pani Kasiu, dziękuję Pani bardzo za pamięć i za dedykację. Oby się spełniła...

A tutaj wspaniała gratka dla twórczości Pani Kasi - moja prywatna, osobista półeczka, na której własne miejsce znalazły jedynie książki przez nią napisane. Niemal wszystkie są z dedykacjami.



Książki autorstwa Pani Kasi są właśnie takie, jak tęcza z nich ułożona, radosne i przywracające wiarę w to, że może być lepiej.

Pani Kasiu, jeszcze raz bardzo Pani dziękuję.

niedziela, 3 czerwca 2012

Gwoli wyjaśnienia

Być może niektórzy z Was zauważą, że z mojego bloga zniknęło kilka postów, a także dwie strony, umiejscowione w oddzielnych zakładkach.

Uważam, że w kwestii takiej, jak moja walka o samodzielność, moje sumienie, a więc siłą rzeczy również moje czyny stoją ponad prawem, to nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości. Bardzo się jednak zlękłam tego, co się ostatnio dzieje w Polsce, więc mój blog stał się od dziś uboższy o kilka notek.

Ja sumienie mam czyste, niczego złego nie uczyniłam, a mimo to, od kilku dni czuję się jak obywatel gorszej kategorii jedynie z tego względu, że jestem zmuszona walczyć wszelkimi sposobami o własne dobro, ponieważ nikt inny za mnie tego nie zrobi.