sobota, 31 marca 2012

Zablokowałam...

możliwość dodawania anonimowych komentarzy. Odblokowałam ją, jakiś czas temu, dla mojej Przyjaciółki Marty, która nie ma konta na google, ale zablokowałam ponownie. Chciałam, by ten blog był miejscem, w którym wszyscy odnoszą się do siebie z szacunkiem. Jeśli nie, nie zamierzam tego tolerować.

Jeśli ktoś zarzuca mi brak kultury, niech mnie najpierw pozna osobiście i dopiero mnie osądzi. Ja nie piszę tego bloga dla ilości statystyk i dodawanych komentarzy. Piszę go dla siebie i dla tych, którzy są moimi Przyjaciółmi. Jeśli komuś nie podoba się mój brak kultury, niech nie wchodzi na mój blog i go nie czyta.

Na komentarze wszystkich osób, które zostawiły je na moim blogu odpowiem za jakiś czas. Obecnie mam problem z laptopem i z serwerem poczty google.

wtorek, 27 marca 2012

Dziewczynka w czerwonym płaszczyku - czyli kilka refleksji na różne tematy


Główną bohaterką "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku" jest Roma Ligocka, kuzynka Romana Polańskiego, kobieta, która przeżyła piekło Holocaustu. Ligocka opisuje swe losy od dzieciństwa spędzonego w gettcie w Krakowie, aż po wiek dorosły i dojrzały.

Najbardziej przejmującymi fragmentami książki były dla mnie te obrazujące wojnę z perspektywy kilkuletniej dziewczynki. Niemal czułam jej strach, gdy wraz z matką musiała walczyć o przetrwanie.
"Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" to również zwierciadło, w którym odbija się świat jakiego już nie ma. Początki Piwnicy pod Baranami Piotra Skrzyneckiego, sukienki szyte z zasłon, zapijanie głodu wódką.

Mimo tych pozytywów bohaterka nie wzbudziła mojej sympatii, nie współczuję jej jako osobie dorosłej. Ta książka bardzo mnie męczyła, nie zdołałam jej dokończyć. Nie stało się tak dlatego, że preferuję wyłącznie lektury lekkie, łatwe i przyjemne. Nie. To postępowanie Ligockiej wzbudziło moją antypatię wobec niej. W książce była scena, w której ze szczegółami opisano jak kobieta dokonywała aborcji. Jak żywcem wyrywano z niej dziecko. I nie przekonuje mnie to, że Ligocka nie miała z mężem pieniędzy, by to dziecko wychować.

Uważam, że skoro przeżyła Holocaust, życie powinno być dla niej wartością najwyższą.
Usprawiedliwieniem określonego postępowania stało się dla ludzi trudne dzieciństwo. Często słyszę, że on/ona miał/miała trudne dzieciństwo. A moim zdaniem trudne dzieciństwo nie powinno być usprawiedliwieniem dla niemoralnego postępowania. Powinno być raczej zobowiązaniem do takiego życia, które pozwala co rano spojrzeć sobie w twarz z czystym sumieniem.

Zawsze gdy słyszę o kobiecie, która dokonała aborcji, myślę wtedy: "Czemu to zrobiłaś?" Przecież jest tyle kobiet, które oddałyby niemal wszystko - jeżeli nie wszystko - by przytulić do piersi własne, upragnione dzieciątko.

Przerywanie ciąży urasta momentami do wyrwania bolącego zęba... A przecież nienarodzone obronić się nie potrafi.

Na pewno do tej książki już nie wrócę. Odrzuciło mnie od niej.

niedziela, 18 marca 2012

"W szóstym dniu Bóg stworzył mężczyznę i kobietę..."


Na Śląsku postrach zaczyna siać seryjny morderca młodych kobiet o włosach w kolorze blond i zielonych oczach. Zabija je po sześciu dniach od porwania, po czym porzuca ich zwłoki w różnych miejscach. Rozwiązaniem tej trudnej sprawy zajmują się przedstawiciele Śląskiej Grupy Śledczej - Marcin Langer i Alicja Szymczak, która z zawodu jest profilerem.

Między Marcinem, a Alicją zaczyna rodzić się uczucie. Tłem dla tego, co zaczyna ich łączyć stają się zbrodnie oraz wspólna przeszłość, nosząca znamiona nadprzyrodzonej. Marcin i Alicja nie wiedzą, że Szósty, będący bogiem dla swoich ofiar, jest blisko. Bardzo blisko...

"Szósty" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Agnieszki Lingas - Łoniewskiej. Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się fabuła powieści, ponieważ uwielbiam książki, w których czai się jakaś tajemnica. Choć rozwiązanie zagadki nastąpiło dość szybko w porównaniu do innych książek tego rodzaju, które kiedyś czytałam, to ja do końca nie zdołałam się domyśleć, kto jest tym tytułowym Szóstym. Zaskoczył mnie w szczególności bardzo dobrze skonstruowany epilog. Po przeczytaniu go możemy tak naprawdę spodziewać się wszystkiego.

Mimo iż nie jestem profesjonalną recenzentką i nigdy nią nie będę, mam kilka zastrzeżeń. Podczas czytania bardzo irytowało mnie upodobanie autorki do słowa "który", przecież aby uniknąć nużących powtórzeń można zupełnie inaczej skonstruować zdanie. Nawet jeśli Pani Lingas - Łoniewska nie zauważyła tego podczas pisania swej książki, to moim zdaniem jest do zadanie dla redaktora z wydawnictwa, by takie niedociągnięcia wychwycić. To po pierwsze.

Po drugie, nie lubię w książkach (w filmach tym bardziej) śmiałych scen erotycznych, a w tej książce z takimi mamy właśnie do czynienia. Chyba jestem na nie zbyt delikatna. To co łączy mężczyznę i kobietę od tej czysto fizycznej strony powinno być według mnie okryte mgiełką tajemnicy. W języku hebrajskim jest takie piękne określenie na miłość cielesną: "stawać się jedną istotą ludzką". Moim zdaniem czytelnik powinien móc sobie wyobrazić, jeśli chce, co dzieje się między bohaterami, nadmierne odzieranie seksu z intymności, jaka z założenia powinna mu towarzyszyć, to trochę tani chwyt.

Po trzecie, czemu twarz, jak się domyślam, głównej bohaterki, widniejąca na okładce książki, jest taka, najdelikatniej mówiąc, nieładna? Przecież Alicja była piękna. Grafik mógł się zdecydowanie bardziej postarać.

wtorek, 13 marca 2012

Blisko. Coraz bliżej...

Dwadzieścia sześć lat czekałam na tę chwilę. I ta chwila nastąpiła właśnie dziś... Choć nie udało mi się uwiecznić jej jeszcze na zdjęciu, to chciałabym Wam powiedzieć, że od dziś już wiem, jak to jest stać na nogach całkowicie samodzielnie. Bez balkonika. Bez kul. Bez podtrzymywania przez kogokolwiek, za to ze łzami płynącymi po lewym pliczku i szeptem cisnącym się na usta: "O Jezu..."
Amen.

Świat w pastelach Ingi


W "Świecie w pastelach Ingi" poznajemy historię życia Gabrysi, nauczycielki języka polskiego w jednej z warszawskich podstawówek. Gabrysia pozornie jest szczęśliwa, ma pracę, którą lubi, małe mieszkanie, męża Michała i czteroletnią córeczkę Mikę. Pod miłym uśmiechem skrywa jednak samotność, o którą nikt jej nie podejrzewa. Aby uporać się z emocjami towarzyszącymi jej każdego dnia, Gabrysia pod pseudonimem Inga zakłada bloga - tytułowe "pastele". 

Bloga dziewczyny zaczyna odwiedzać i czytać mężczyzna podpisujący się nickiem Nikt_Ważny. To właśnie jemu początkowo nieufna Gabrysia zaczyna zwierzać się z problemów małych, wielkich i największych, to przed nim kobieta zrzuca maskę, jaką zakłada co dnia, i opowiada mu o dramacie rozgrywającym się w jej małżeństwie. Widzimy Gabrysię jako kobietę, których tysiące każdego dnia biegnie polskimi ulicami: oddaną swojej pracy i uczniom, jednak przytłoczoną nadmiarem problemów szarej codzienności, zamkniętą w klatce psychicznej przemocy, umiejętnie dozowanej jej przez męża brutala.

Czy Nikt_Ważny odkryje przed Gabrysią swoją tożsamość? Kim się okaże i czy coś w jej życiu zmieni? Czy Gabrysia wyrwie się z matni, jaką jest jej związek z Michałem?

Akcja powieści prowadzona jest dwutorowo - w narracji trzecio- i pierwszoosobowej. Narratorką pierwszoosobową jest właśnie jej główna bohaterka, dzięki temu możemy ją lepiej ją zrozumieć, poznać jej myśli, które jako Inga przelewa w internetowy pamiętnik.

Polubiłam zarówno Gabrysię, jak i bohaterów drugoplanowych: Mateusza, dozorcę Janka, a nawet srogą dyrektorkę szkoły Żyłę. Ich losy są słodko - gorzkie, zupełnie jak to w prawdziwym życiu. 
Choć akcja powieści jest według mnie nieco przewidywalna, to mimo tego polecam ją serdecznie każdemu, kto lubi dobrze skonstruowane historie obyczajowe z tak zwanym "drugim dnem".
"Świat w pastelach Ingi" to według mnie powieść nie tylko o problemach, lecz także o tym, że pozory często mylą, a niektórzy ludzie pod maską surowości skrywają dobre i wrażliwe serca.

Nie sposób według mnie nie wspomnieć także o okładce książki, która urzekła mnie dosłownie od pierwszej chwili, kiedy tylko na nią spojrzałam. Jest cudnie pastelowa, słoneczna, przyciąga wzrok. Musicie wiedzieć, że moją ulubioną barwą jest żółty, właściwie wszystkie jego odcienie, nic więc dziwnego, iż zapragnęłam mieć tę książkę w swojej domowej biblioteczce od momentu, gdy ją tylko zobaczyłam. Powiedzenie "nie sądź książki po okładce" moim zdaniem się tu nie sprawdza, ponieważ piękną okładkę uzupełnia dobra treść powieści. 

wtorek, 6 marca 2012

Hospicjum to też życie, czyli ja jako wolontariuszka

W moim poprzednim poście pisałam o ludziach, którzy swoje życie dobrowolnie dzielą między hospicjum, a rodzinę. Dziś ja dołączyłam do grona wolontariuszy Chełmskiego Hospicjum Domowego im. ks. kanonika Kazimierza Malinowskiego.

Wielu z nas (ze mną też kiedyś było podobnie) słowo "hospicjum" kojarzy się tylko i wyłącznie z ludźmi terminalnie chorymi, a to nie do końca jest prawda, przynajmniej w przypadku tego chełmskiego. Nasze hospicjum ma pod sobą trzydziestu podopiecznych, wolontariusze przychodzą do nich do domów. Jego cele statutowe się jednak na tym nie kończą, gdyż prowadzi ono również niewielką wypożyczalnię sprzętu ortopedycznego, jak również pomaga organizować imprezy charytatywne.

Jako że ja osobiście nie mam możliwości, ani sił psychicznych, by towarzyszyć umierającym w ich ostatniej ziemskiej wędrówce, zostałam zachęcona do tego, by jako wolontariuszka zbierać pieniądze na cele statutowe hospicjum.

Początkowo byłam do tej prośby nastawiona bardzo sceptycznie, ale to tylko dlatego, że obawiałam się, iż na ulicy będę sama. Zgodziłam się jednak i nie żałuję, ba, jestem z siebie dumna, że się odważyłam na taki krok. Spędziłam godzinę czasu na świeżym powietrzu (więcej nie mogłam, ponieważ moje nogi, szczególnie stopy, niezwykle szybko się wychładzają) w przemiłym towarzystwie grupy pierwszoklasistów uczęszczających do liceum, które ukończyłam także i ja.

Reakcje ludzi na nas były skrajnie różne. Moim zdaniem przeważała obojętność, niestety. Niektórzy omijali nas szerokim łukiem, byle tylko się na nas nie natknąć. Inni natomiast mówili, że mają same karty kredytowe albo twierdzili, że na spacer z maleńkim dzieckiem wyszli bez pieniędzy bądź mówili, że ich nie mają, po czym wchodzili do sklepu... Kolejni natomiast, kiedy coś do nich mówiliśmy, udawali, że nie słyszą i szli sobie dalej, patrząc pustym wzrokiem przed siebie albo mówili, że nie, na razie dziękujemy.... Chyba najlepsze z tych wszystkich reakcji było zwyczajne "nie, nie wesprę hospicjum".

Ludzie kochani, czy Wam szkoda jednej złotówki albo chociaż pięćdziesięciu groszy, żeby je wrzucić do puszki? Ja rozumiem, że ktoś może nie mieć przy sobie pieniędzy, ale dlaczego kłamiecie?

Rozumiem też, że ktoś może być nieufny wobec tego typu zbiórek, gdyż i ja reaguję tak samo, ale my wszyscy posiadaliśmy odpowiednie identyfikatory.

Na szczęście, byli też i tacy, którzy chętnie wrzucali do puszki symboliczne złotówki (ja też dołożyłam swoje), wystarczyło tylko grzecznie zapytać. Szczerze powiedziawszy, jestem jednak rozczarowana sposobem bycia niektórych ludzi, kiedy ktoś, kto nie wygląda biednie, nie podzieli się choćby grosikiem. Ja sama mam bardzo niewiele, (zaznałam w życiu już chyba wszystkiego), a dzielę się z innymi tym, co mam.

Wiem, że przymusu pomagania nie ma, i bardzo dobrze, ponieważ taki odruch powinien płynąć z głębi serca. Uważam jednak, że nigdy nie wiadomo, co może czekać nas w kolejnej sekundzie naszego kruchego jak szkło życia. Dziś to JA potrzebuję pomocy hospicjum, jutro to możesz być TY. I czy nie będziesz czuł się źle prosząc o nią, kiedy przypomnisz sobie, że szerokim łukiem ominąłeś grupę młodych wolontariuszy, w tym dziewczynę na wózku?

piątek, 2 marca 2012

Oswajać tajemnicę śmierci

Nawet jeżeli ktoś nie otrzymał łaski bezwarunkowej wiary, to i tak ten okres, który obecnie przeżywamy - Wielki Post - sprzyja wyciszeniu i kontemplacji nad życiem.

Dziś nie napiszę Wam, co się dzieje u mnie, ponieważ czasem milczenie wyraża więcej, niż wszystkie słowa tego świata. Dziś spróbuję skierować Wasze myśli ku czemuś, co chyba każdy człowiek próbuje omijać.

Strach przed tym, co ostateczne, przed śmiercią, jest według mnie naturalny. Wiem, że są ludzie, którzy obcują z nią na co dzień. Jedną z takich osób jest Zorka, laureatka konkursu Blog Roku 2011 w trzech kategoriach. Jej blog to według mnie próba oswojenia ostateczności, która prędzej czy później, dla każdego z nas staje się nieunikniona.

W dobie dążenia do doskonałości, prób wyleczenia chorób nawet wbrew etyce, temat śmierci wciąż jest niewygodny. Bo pokazuje, że wobec pewnych rzeczy jesteśmy słabi, czy tego chcemy czy nie.
Zorka towarzyszy Świętym - jak sama ich nazywa - w ich ostatniej drodze w hospicjum. Jej blog to zapiski składające się z urywków myśli, zdań, obrazów, jakby wyjętych z powieści, która zwie się życiem. To według mnie dowód na to, że po Ziemi, choć nie mają skrzydeł, wciąż kroczą Anioły...