poniedziałek, 31 grudnia 2012

Szczęśliwego Nowego Roku!!!



Niech nadchodzący rok będzie dla Was szczęśliwy. Oby dopisywało Wam zdrowie, bo gdy go brakuje, zwyczajnie brakuje też sił, by działać i po prostu żyć. Życzę Wam wszystkim, by szerokim łukiem omijały Was wszelkie trudności, a jeśli już nadejdą, by nie brakowało Wam sił do ich pokonania. Niech ten nadchodzący rok spełni choć część Waszych nadziei, planów i marzeń.

I moich także, choć przyznam szczerze, że ja się boję tego nowego roku. Może dlatego, że stanowi dla mnie nierozwikłaną jeszcze zagadkę? Sobie życzę jeszcze sił do walki oraz wytrwałości, by nigdy już mi ich nie zabrakło. A na koniec najważniejszego - miłości, gdyż to ona nadaje sens życiu.

*

Chciałabym podziękować wszystkim Gwiazdkom, Gwiazdorom, Aniołkom i Mikołajom za prezenty i kartki świąteczne. Miło jest mieć świadomość, że ktoś o mnie pamięta, a ja na chwilę znów mogę poczuć się dzieckiem. Bardzo dziękuję Karolci, Ani i Przemkowi, Jazz, Ani Drugiej, Madzi oraz innym osobom, które chcą pozostać anonimowe.
DZIĘKUJĘ.

sobota, 22 grudnia 2012

Wesołych Świąt!!!




Wszystkim Czytelnikom mojego bloga chciałabym życzyć zdrowych, radosnych, spokojnych, spędzonych w atmosferze miłości i nadziei na lepsze jutro Świąt Bożego Narodzenia. Niech ten świąteczny czas stanie się dla Was spełnieniem marzeń.

Sobie zaś życzę, by nigdy nie opuściły mnie wiara w to, że nawet z pozoru niemożliwe marzenia mogą się ziścić, nadzieja na to, że może być lepiej oraz siły do walki o siebie samą. Chciałabym też, by w moim życiu pojawiali się życzliwi ludzie, dzięki którym będzie ono pełniejsze i bardziej wartościowe.

*

U mnie w domu już przedwczoraj pachniało piernikiem. Dzisiaj zaś przywędrowała do mnie namiastka lasu w postaci żywego, zielonego świerczka. Jutro będę go przystrajać wspólnie z Mamą.

wtorek, 18 grudnia 2012

Rachel Hore - "Pod nocnym niebem"



Powieść "Pod nocnym niebem", autorstwa Rachel Hore, przedstawia historię Jude, pracownicy domu aukcyjnego Beecham's, która przypadkowo dostaje intratne zlecenie wyceny przedmiotów, należących do Anthony'ego Wickhama, astronoma żyjącego w XVIII stuleciu.

W celu obejrzenia kolekcji kobieta przyjeżdża do Starborough Hall w Hrabstwie Norfolk, gdzie poznaje historię wspomnianego już Anthony'ego Wickhama oraz jego adoptowanej córki o imieniu Esther. Oboje, zarówno ojciec, jak i córka, dziewczyna zaledwie piętnastoletnia, znacząco wyprzedzali epokę, w jakiej przyszło im żyć. Zaznajamiając się z zapiskami Esther, Jude zaczyna odnosić wrażenie, że coś równie nieuchwytnego jak sen, łączy je obie.

"Pod nocnym niebem" ma w sobie wszystkie te elementy, które według mnie powinny składać się na dobrą powieść, gdyż jest w niej i historia, skomplikowane koligacje oraz stosunki rodzinne, "doprawione" szczyptą romansu, a wreszcie motyw snów przekazywanych z pokolenia na pokolenie, snów z przeszłości, mających jakiś związek z tym wszystkim, co staje się udziałem głównej bohaterki w teraźniejszości.

Mimo dobrze skonstruowanej fabuły oraz nieuchwytnej tajemnicy, która w pewien sposób nakazuje czytelnikowi, by odwracał kolejne stronice powieści, jej czytanie zwyczajnie mnie nużyło, o czym niech świadczy chociażby fakt, że nim skończyłam przygodę z tą lekturą, minęło ponad pół roku. Nie wiem z czego to wynikało. Czy z tego, że akcja powieści toczyła się zbyt wolno, a jej treść można by było nieco bardziej uściślić? Czy może wpływ na to miał specyficzny, osiemnastowieczny język, którym napisano spory jej fragment?

Zazwyczaj nie wracam do książek, których czytanie mnie męczy, odkładam je na półkę i już do nich nie wracam. Z tą pozycją było jednak zupełnie inaczej, ponieważ po przeczytaniu jakiegoś jej fragmentu, porzucałam ją na rzecz jakiejś innej lektury, która wzbudziła moje zainteresowanie, po czym po jakimś czasie, krótszym bądź dłuższym, ponownie zaczynałam czytać ją w miejscu, na którym uprzednio tę czynność przerwałam. To chęć rozwikłania tajemnicy Jude i Esther motywowała mnie do tego, by czytać dalej.

Książka Rachel Hore ma w sobie naprawdę duży potencjał, jednak mam wrażenie, iż autorka do końca go nie wykorzystała. Myślę, że gdyby akcja toczyła się nieco dynamiczniej, powieść sporo by na tym zyskała, stając się znacznie ciekawszą i prostszą w odbiorze.

wtorek, 11 grudnia 2012

Przekroczyłam progi "Wiśniowego Dworku"...



Na jednym biegunie, tuż przy litewskiej granicy Wiśniowy Dworek, magiczne miejsce zamieszkiwane przez uroczą Danusię Wrzesień, kobietę o dobrym i szlachetnym sercu. Na drugim pełna hałasu i smrodu spalin Warszawa, gdzie Danka Lucińska, przebojowa bizneswoman czuje się jak ryba w wodzie.

Danusia i Danka, zamieszkując dwa odległe zakątki Polski nie wiedzą, że przewrotny los szykuje dla nich niespodziankę, która spowoduje, że ich uporządkowane dotąd życie obróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Obie są na swój sposób szczęśliwe i nie są w stanie wyobrazić sobie innego scenariusza na własną egzystencję, aż do momentu, w którym ich kręte ścieżki skrzyżują się z losami tajemniczego mężczyzny.Kim jest ten człowiek "o stu twarzach", co nim kieruje? Jaką zaskakującą tajemnicę kryje w zanadrzu?

"Wiśniowy Dworek" to powieść, podobnie jak "Lato w Jagódce", osadzona w konwencji baśniowej. Jej akcja toczy się w pięknych miejscach, zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami.

Najnowsze dzieło Katarzyny Michalak ma czytelnikom do zaoferowania wszystko to, dzięki czemu jej książki stały się tak popularne: gonitwę za marzeniami, piękne kobiety, którym towarzyszą równie piękni mężczyźni oraz zaskakujące zwroty akcji, "okraszone" dobrym wątkiem sensacyjnym. Otwarte zakończenie sugeruje dalszą część powieści i kolejne spotkanie z bohaterami, których bardzo polubiłam.

Niezwykle lekkie pióro, jakim posługuje się Autorka powoduje, że książki się nie czyta, a wręcz pochłania. Jest to idealna lektura dla wielbicieli jej twórczości. Była ona taka również i dla mnie, choć ja spodziewałam się czegoś zupełnie innego, wciąż mając w pamięci fragment o klątwie sprzed lat, wodnisze i niepełnosprawnym chłopaku, zamieszczony na blogu Pani Kasi, który miał stanowić kanwę tej właśnie powieści. Mimo tego, że książka była zupełnie inna od tej przeze mnie oczekiwanej, nie zawiodłam się, gdyż bardzo mi się ona podobała.

Mam jednak cichuteńką nadzieję, że i o tej wspomnianej wyżej klątwie dane mi będzie przeczytać w którejś z  kolejnych powieści, jakie wyjdą spod pióra Pani Kasi.

piątek, 7 grudnia 2012

Nie mam czasu...

Nie mam czasu na spędzanie długich godzin przed komputerem w celach rozrywkowych.

Nie mam czasu na czytanie Waszych notek i zostawianie komentarzy pod nimi.

Nie mam czasu na długie rozmowy z przyjaciółmi przez gg.

Nie mam czasu odpisywać na maile, za co bardzo przepraszam.

Nie mam czasu odpoczywać, bywa tak, że zasypiam w nocy z buzią na klawiaturze.

Nie mam czasu na czytanie "Wiśniowego Dworku", który dostałam od Świętego Mikołaja.

Nie mam czasu na robienie tysiąca innych, ulubionych przeze mnie rzeczy.

Jedyne, na co czas musi znaleźć się ZAWSZE I WSZĘDZIE to codzienna rehabilitacja, czy to z pomocą Mamy, czy Pana Rafała. Wykradam więc cenne minuty, które przybliżają mnie do samodzielności. Moje chore nóżki są coraz silniejsze, luźniejsze i sprawniejsze, co pozwala mi pokonywać o kulach coraz dłuższe dystanse bez odpoczynku. :-))))))))))))))))

Nie mam czasu na pisanie bloga i stworzenie postu podsumowującego pierwszą rocznicę jego powstania. Mogę Wam jednak podziękować za to, że ze mną jesteście. Dziękuję Wam więc.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten chwilowy niedoczas.

Czekajcie na mnie, ja wrócę!!!!!!!! ;-))))))))))))))))))))))

P.S. To bardzo fajne uczucie "nie mieć czasu", wiecie?

piątek, 30 listopada 2012

Dziękuję za 1% podatku

Fundacja Słoneczko, której jestem podopieczną zakończyła już księgowanie wpłat z tytułu 1% podatku.
Nie znam danych osobowych darczyńców, którzy wsparli mnie swoim 1%. Mogę podać tylko miasta, z których on wpłynął:

urząd skarbowy w Chełmie,
urząd skarbowy w Sosnowcu,
urząd skarbowy Warszawa - Bielany,
urząd skarbowy Warszawa - Mokotów,
urząd skarbowy w Łęcznej,
pierwszy urząd skarbowy w Toruniu,
urząd skarbowy w Sandomierzu,
urząd skarbowy w Krotoszynie,
urząd skarbowy w Skarżysku - Kamiennej.

1% na moje leczenie przekazało około sześćdziesięciu osób. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim tym, którym mój los nie jest obojętny.

DZIĘKUJĘ.

Pieniądze z 1% podatku spożytkuję na moją dalszą rehabilitację oraz na dopłatę do specjalnych ortez. Ja będę miała ortezy typu GRAFO. Można je zobaczyć TUTAJ.

To że nie piszę o tym, że się leczę, nie znaczy, że tego zaniechałam. Mój rehabilitant, Pan Rafał, cały czas się mną opiekuje. Poza tym, ja ciągle szukam możliwości, by sobie pomóc. Pretekstem do spotkania, o którym pisałam TUTAJ, stała się wizyta u lekarza.

O tym co się u mnie dzieje, czasami nie piszę celowo. Po prostu niektóre sprawy są dla mnie zbyt bolesne, by je poruszać na forum.

Chciałabym Was prosić, byście nie zapominali o mnie w roku 2013 przy rozliczaniu się z fiskusem. 1% podatku stanowi jedyną formę pomocy w moim leczeniu i rehabilitacji z tego względu, że w systemie opieki nad niepełnosprawnymi w Polsce istnieje luka, która uderza w takie osoby jak ja - niepełnosprawnych dorosłych. Będę więc Wam niezmiernie wdzięczna, jeśli nie zapomnicie o mnie w przyszłym roku.

Warto mi pomagać, bo rehabilitacja, połączona z moim pozytywnym nastawieniem, działa cuda.

Specjalne podziękowania kieruję na ręce Pana Rafała, mojego rehabilitanta, któremu jestem wdzięczna za każdy najdrobniejszy gest życzliwości, skierowany w moją stronę. Nie mogę wprost uwierzyć, że istnieją jeszcze tacy ludzie jak on. A dlaczego? Niech to pozostanie tajemnicą.

Podziękowania należą się też mojej przyjaciółce Karolinie, za to, że pomogła mi zaprojektować ulotki oraz mojej Mamie, że ma jeszcze siłę, by walczyć razem ze mną...

DZIĘKUJĘ. Jeszcze raz. Wam wszystkim.

sobota, 24 listopada 2012

Postrzeganie życia z perspektywy woźnej, czyli przeczytałam świetną książkę



Książka Ewy Ostrowskiej, pod tytułem "Ja, pani woźna", jest dowodem na to, by, jak mówi angielskie przysłowie, nie sądzić książki po okładce. Szarobura okładka sugeruje równie szaroburą, niczego nieobiecującą treść. A jednak, jak to często bywa, pozory mylą.

Katarzyna Malicka ma ponad trzydzieści lat i jedenastoletniego syna Szymka. Jest dziennikarką, pracującą w piśmie kulturalnym "Piękne Życie". Nieźle zarabia, jednak z niecierpliwością oczekuje awansu na wyższe stanowisko. W jej mniemaniu awans ten wpłynie na poprawę jej relacji z synkiem, który codziennie w złości krzyczy do niej: "chcę do taty" i "nienawidzę cię mamle".

Kasię trzy lata wcześniej opuścił uwielbiany przez nią mąż, na pocieszenie zostawiając jej czteropokojowe mieszkanie w apartamentowcu, starego rzęcha, i oczywiście synka.

Kiedy wizja wyższego stanowiska, a wspólnie z nim wyższej pensji odpływa w siną dal wraz z odrzuceniem awansów szefa erotomana, była dziennikarka staje przed perspektywą szukania nowej pracy. Niestety, to co stało się w gabinecie jej ex szefa, ciągnie się za nią niczym wilczy bilet, i wkrótce Kasia zaczyna rozumieć co to znaczy nie jeść prawie nic całymi tygodniami, byle tylko Szymon nie chodził głodny.

Zdesperowana kobieta prosi o pomoc swoją serdeczną przyjaciółkę Elżbietę, która jest jednocześnie dyrektorką jednej z łódzkich szkół. Elżbieta załatwia Katarzynie etat woźnej u jednej ze swych koleżanek po fachu.

Piastując funkcję woźnej, polegającą na szorowaniu toalet, myciu korytarzy, opróżnianiu koszy na śmieci, Kasia poznaje "inny świat". Świat, w którym wyznacznikiem człowieczeństwa jest grubo wypchany portfel, a nie zwykła ludzka godność.

Obcowanie z powieścią Ewy Ostrowskiej było dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Pozycję tę czyta się niezwykle lekko, czemu sprzyja to, iż napisana jest z humorem. Mimo tego, książka ta porusza wiele istotnych tematów: od dyskryminacji pracowników przez przełożonych, aż po traumę, jaką stanowi dla dziecka rozstanie rodziców oraz brak miłości w domu.

"Ja, pani woźna" udowadnia, jak silna i serdeczna może być przyjaźń między kobietami, i to zarówno tymi wykształconymi, jak i tymi, które mądrości nauczyło samo życie.

Powieść ta niesie nadzieję, że choć czasami jest nam naprawdę ciężko, to pewne bolesne zdarzenia muszą nastąpić po to, by w naszym życiu w jakiś czas później wydarzyło się coś wspaniałego.
Powieść Ewy Ostrowskiej zaskakuje nieprzewidywalnym zakończeniem. Mimo sporej objętości czyta się ją szybko i z ogromną przyjemnością. To lektura obowiązkowa dla miłośniczek dobrych powieści obyczajowych.

Książkę wypożyczyłam z biblioteki, a tak naprawdę przemiła pani bibliotekarka włożyła mi ją do rąk. Ponadto, sama o to nieproszona, wyszukiwała mi na półkach lektury, które mogłyby mnie zainteresować. Uwielbiam takich serdecznych ludzi.

czwartek, 22 listopada 2012

To był miły dzień :)

Oby takie zdarzały się dużo, dużo częściej...

Byłam dziś wspólnie z moją Mamą na obiedzie u moich przyjaciół: Uli, Rafała oraz ich synka Piotrusia. Skonsumowałam bardzo dobrą zupę wieloowocową oraz równie dobre spaghetti.
Porozmawiałam z Ulą. Nacieszyłam wzrok widokiem radosnego Piotrusia. Przytuliłam Rafała, który powiedział mi, że, cytuję: "muszę podejmować męskie decyzje". ;P ;D

Wśród kolorowych zabawek, które posiada mały Piotruś Pan, na nowo poczułam się jak dziecko.
Błagam, tylko się nie śmiejcie... Nauczyłam się kroić cebulę i ścierać żółty ser na tarce. Te proste czynności są dla mnie dużo trudniejsze, niż dla większości z Was. Każdą z nich wykonywałam pięć razy dłużej i być może zrobiłam dwa razy mniej. Jednak wszystko zrobiłam sama. Cieszę się z tego jak dziecko, bo dzięki temu czuję się bardziej samodzielna. Będę mogła teraz wyręczać w tym Mamę.
Jeśli szczęście jest tak ulotne, jak mgnienie oka, to byłam, jestem dzisiaj szczęśliwa...

Niestety nie dysponuję żadnymi zdjęciami z wizyty.

*

Kilka dni temu wzięłam też udział w konkursie na napisanie opowiadania związanego z Bożym Narodzeniem. O samym konkursie można przeczytać W TYM MIEJSCU. Opowiadania już nadesłane można przeczytać TUTAJ. Ciekawe, czy domyślicie się, które z nich wyszło spod mojej klawiatury? Są one "anonimowe", po to, by było sprawiedliwie.

Jeśli ktoś ma czas oraz chęci, zachęcam do udziału w zabawie. To bardzo przyjemne doświadczenie.

niedziela, 18 listopada 2012

Top 10 - Książki, które chcielibyśmy otrzymać w prezencie


 Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu.

Dziś przyszedł czas na listę wymarzonych prezentów.

1.


2.



3.


Pierwsze trzy pozycje to must have. Nie ma innej opcji.

4.




5.


6.


7.



8.


9.
10.



Chyba będę musiała napaść na jakiegoś bardzo bogatego Mikołaja....

środa, 14 listopada 2012

Ksawery De Montepin - "Kwiaciarka"



"Kwiaciarka", napisana przez Ksawerego De Montepin, pisarza żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, opisuje historię hrabiny Marceli de Lagarde, która chcąc uniknąć skandalu, mogącego wykluczyć ją z towarzystwa, wraz ze swoim wspólnikiem dopuszcza się okrutnej zbrodni. Na skutek fatalnych wręcz zbiegów okoliczności, winą za nią zostają obarczeni dwaj niewinni mężczyźni.

Hrabina de Lagarde grając nieutuloną w żalu wdowę, cieszy się niezasłużoną wolnością, podobnie jak jej wspólnik. Nie wie jednak, że w każdej chwili jej los może się odmienić...

Mimo iż recenzji "Kwiaciarki" jest w Internecie stosunkowo dużo, nie chcę zdradzać zbyt wiele na temat fabuły powieści.

Miejscem akcji "Kwiaciarki" jest dziewiętnastowieczny Paryż, pięknie zresztą odmalowany przez De Montepina. W stolicy Francji z tamtego okresu czytelnicy powieści spotkać mogą zarówno ludzi wywodzących się z wyższych sfer, jak i pospolitych złodziei, grających uczciwie żyjących obywateli. Tak szczegółowo odmalowany Paryż stanowi niewątpliwy atut książki francuskiego pisarza.

Bardzo lubię powieści, w których kryje się jakaś tajemnica, i na poznanie jej byłam nastawiona podczas czytania "Kwiaciarki". Według mnie nie jest ona jednak powieścią stricte kryminalną, a psychologiczno-obyczajową.

Przyznam więc szczerze, iż momentami książka wydawała mi się nieco nudna, najpewniej z tego względu, że nie do końca otrzymałam to, czego się spodziewałam. Jednak w miarę rozwoju akcji byłam coraz bardziej zaciekawiona tym, w jaki sposób potoczą się losy poszczególnych bohaterów. Książka rozbudziła moje zainteresowanie na tyle, że w najbliższym czasie sięgnę po jej drugą część, by skonfrontować swoje wyobrażenia na ten temat, z rzeczywistością wykreowaną przez De Montepina.

Większość rozdziałów w książce była stosunkowo krótka, co bardzo mi odpowiadało. Za kolejną zaletę uważam dość duży druk, zwłaszcza jeśli ktoś, tak jak ja, ma problemy ze wzrokiem. Tym co mi przeszkadzało podczas czytania, a na co mimowolnie zwracam uwagę, były pojawiające się od czasu do czasu literówki oraz inne błędy - korektor z wydawnictwa powinien był - według mnie - bardziej się postarać.

Jeżeli wspomnieć jeszcze samą fabułę powieści - czasami miałam ochotę "tupnąć nogą" na to, że prawdziwi sprawcy zbrodni są wolni, a na śmierć skazuje się niewinnych ludzi. Mimo tego, czas poświęcony na lekturę "Kwiaciarki" nie był z pewnością czasem straconym.

piątek, 9 listopada 2012

Przełamywanie oporów

Przeglądałam zdjęcia, które mam zgromadzone w komputerze i coś sobie uświadomiłam. Zawsze miewałam opory przed tym, aby ktoś mnie fotografował. Na szczęście one mijają. Nie wiem z czego to wynika, czy z większej świadomości, czy akceptacji siebie. Ważne jest jednak to, że błysk flesza aparatu już mnie nie przeraża.

Na przykład to zdjęcie bardzo mi się podoba. ;-)


czwartek, 1 listopada 2012

"Wiosna w Różanach"



"Wiosna w Różanach" to kontynuacja "Drogi do Różan" Bogny Ziembickiej. Mamy okazję ponownie spotkać bohaterów znanych nam z poprzedniej części: Zosię, Mariannę, Eryka, Krzysztofa, pana Boruckiego oraz panią Zuzannę Hulewicz.

Zosia jest szczęśliwa w związku z Krzysztofem, wkrótce urodzi jego dziecko. Nie dostrzega, że wyproszone  przez nią szczęście jest niezwykle kruche, zaś tuz za rogiem czai się kolejny życiowy zakręt.

Tym życiowym zakrętem jest wielkie nieszczęście, które staje się udziałem Zosi bez jej woli. W jednej chwili młoda kobieta traci nienarodzone dziecko, ukochanego ojca oraz nianię. Po tej tragedii młodej kobiecie bardzo trudno jest wrócić do normalnego życia. Udaje jej się to tylko i wyłącznie dzięki pomocy niezawodnych przyjaciół.

Jak potoczą się dalsze losy Zosi? Kiedy Zosia w końcu zrozumie, że szczęście, którego tak pragnie jest tuż obok niej?

Kiedy sięgam po kontynuację jakiejś powieści, zawsze zastanawiam się, czym zaskoczy mnie jej Autor. Jeśli zaś powieść pozostawiła we mnie wyjątkowo pozytywne, wrażenia, zastanawiam się także, czy jej kontynuacja będzie równie dobra, jak poprzednia część. Tym razem się nie zawiodłam, a mogę wręcz z czystym sumieniem powiedzieć, że "Wiosna w Różanach" momentami była dużo lepsza, aniżeli "Droga do Różan".

"Wiosnę w Różanach" przeczytałam ze sporą przyjemnością. Duży atut powieści stanowią wplecione w jej treść przepisy pani Zuzanny, a także lektura fragmentów spisywanych jej ręką pamiętników. Bardzo podobały mi się również opisy potraw serwowanych przez Mariannę podczas spotkań z przyjaciółmi. Interesujące urozmaicenie fabuły książki stanowiło dla mnie również przybliżenie niektórych rytuałów i przesądów będących domeną wiedźm. 

"Wiosnę w Różanach" polecam przede wszystkim miłośnikom powieści obyczajowych.

piątek, 26 października 2012

Top 10 - Ulubione okładki

 Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu.

Dziś przyszedł czas na ulubione okładki.

1. Wszystkie okładki projektu Pani Kasi Michalak - widać, że wkłada w nie całe serce.












Powinna tu być jeszcze okładka "Powrotu do Ferrinu", cudnie zielona...

2. Okładka "Alibi na szczęście" spowodowała, że miałam ochotę od razu przeczytać tę powieść. Nie zawiodłam się.



3.  Nie mogę znaleźć okładek mojego dwutomowego wydania, ale ta okładka pierwszej części cyklu też mi się bardzo podoba.



4. Znany już Wam "Zapomniany ogród".



5. Tajemniczy ogród - uwielbiam tę okładkę.


6. Sezon na cuda.


7. Tatiana i Aleksander - książka w ogóle nie przypadła mi do gustu, jednak okładka moim zdaniem zachwycająca, czyli nie sądź książki po okładce...


8. No cóż tu dużo mówić. Uwielbiam. I okładkę i książkę.



9. Okładka jak z marzeń dla wielbicielki kotów.



10. Tak samo, jak poprzednio, mimo, że akurat tej książki nie czytałam.


Bardzo rzadko biorę udział w plebiscytach Top 10, jednak ta jego kategoria bardzo przypadła mi do gustu.

środa, 17 października 2012

Nasze ścieżki się przecięły, czyli jak spełniają się Marzenia...


Coraz bliższy gwizd pociągu ze świstem przeciął rozedrgane powietrze. Zielono-żółte wagony ociężale wtoczyły się na peron, zmierzając do celu podróży. Przez wąskie drzwiczki wysypali się pasażerowie. Karolina podniosła się z ławki, wzrokiem szukając tej, na którą czekała siedem lat.
- Pa… Pani Kasia? – zapyta niepewnie, widząc niewysoką postać. Kobieta o tycjanowskich, sięgających ramion włosach, zatrzymała się w pół kroku na dźwięk głosu Karoliny.
- Karolinka? – ciepły głos Smoczowłosej przepełniała taka sama niepewność. – Chociaż teraz to powinnam chyba powiedzieć pani Karolina – droczyła się z nią, a potem umilkła, patrząc jak dziewczyna zaczyna iść. Szła niepewnie po „nieoswojonym” podłożu, bujając się na boki. Kroki stawiała wolno i ciężko, kolana miała mocno ugięte, ale szła. Obie kobiety, które tak wiele dzieliło, a jednocześnie tak wiele łączyło, padły sobie w ramiona, śmiejąc się i płacząc na przemian. Oczy pisarki lśniły złotozielonym blaskiem, gdy patrzyła na Karolinę; dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że spojrzeniem tym dotyka jej własnej duszy, w oczach Karoliny, ukrytych za przyciemnionymi szkłami ceglasto-białych okularów, drżał błękitnozielony płomień.
- Poda mi pani ramię?
- Przestań mi tu „paniać”. Ja będę panią…
- Tak wiem, dopiero za jakieś pięćdziesiąt lat.
- Dokąd teraz idziemy?
- Do domu.
*

"W życiu piękne są tylko chwile"..., że zacytuję słowa pewnej bardzo znanej piosenki.

Przez ten cały czas wyobrażałam sobie, jak to będzie. Że kiedy się spotkamy, ja wstanę, i na drżących, bo drżących nogach, podejdę do tej drogiej mi kobiety. Było jednak zupełnie inaczej, bo siedziałam na wózku i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby wziąć kule w dłonie i podejść tych kilka kroczków.
Bałam się, że w czasie rozmowy nie zdołam wykrztusić choćby słowa, lecz zdenerwowanie szybko zniknęło. Czułam się tak, jakbyśmy znały się od lat, i od lat piły herbatę w swoim towarzystwie. A jednak to moja Mama, a nie ja, potrafiła okazać większą radość na jej widok, mimo iż moja była przeogromna. Bo ja cały czas kontrolowałam się, by się nie rozpłakać. Przeżywałam to wszystko, co się działo, tak mocno, że teraz mi się wydaje, że to mi się przyśniło. Że nie było przytulania i przyjemnej konwersacji. Że ja to wszystko tylko sobie wyobraziłam...

Przecież moje Marzenia tak trudno się spełniają... A jednak to jedno Wielkie się spełniło, chociaż gdy ja blisko cztery lata temu słuchałam jej ciepłego głosu, którym pobrzmiewał wywiad udzielany dla pierwszego programu polskiego radia, nawet nie przypuszczałam, że kiedyś tak się stanie. Ba, ja nawet jeszcze o tym wtedy nie marzyłam, aż do do chwili, w której dostałam ten pierwszy piękny list...

Na to spotkanie czekałam trzy lata, jeden miesiąc, i szesnaście dni...


A tu zdjęcie z moją Mamą.


Pani Kasi Michalak jeszcze raz serdecznie dziękuję za to, że zgodziła spotkać się ze mną i moją Mamą.
Mojej siostrzenicy natomiast, również Kasi, dziękuję za to, iż się nami zaopiekowała, a ja w Warszawie, której okolice przez prawie dwa lata były dla mnie drugim miejscem zamieszkania, nie czułam się obco.

sobota, 13 października 2012

"Pokój Marty"


"Pokój Marty" opisuje historię siedemnastoletniej dziewczyny, która wraz ze swoim ojcem, znanym pisarzem, przeprowadza się do nowego domu. Tam tytułową Martę zaczyna nawiedzać duch jej imienniczki, która zginęła w czasie II wojny światowej.

Współcześnie żyjąca Marta jest zwyczajną nastolatką, która pisze wiersze i stara się znaleźć miejsce dla siebie w dzisiejszym świecie. Mężczyźni jej nie interesują do czasu, aż nie ulega ona fascynacji swoim wychowawcą, Erykiem Lipińskim. Człowiek ten jest w podobnym wieku co jej własny ojciec, a mimo to, a może właśnie dlatego, dziewczyna zakochuje się w nim. Uczucie to jest odwzajemnione, więc Marta i Eryk postanawiają wspólnie zamieszkać, nie bacząc na zgorszenie otoczenia.

Wspólne życie z Erykiem jest dla siedemnastolatki wybawieniem przed obcowaniem z ojcem, którego coraz bardziej zaczyna się bać. W lęku utwierdzają ją również wizje, jakich Marta doświadcza niejako za pośrednictwem swej imienniczki. Co nieżyjąca dziewczyna ma jej do przekazania, i czy wizje zdołają ustrzec  ją przed złem czającym się w pobliżu?

Postanowiłam przeczytać tę książkę z tego względu, że interesują mnie lektury kryjące w sobie jakiś element tajemnicy, szczególnie mocno zaś zaintrygował mnie motyw ducha pojawiającego się w tytułowym "Pokoju Marty".

Mimo tego, że podczas czytania powieści towarzyszyło mi wrażenie jakbym zaznajamiała się z kolejną powieścią gotycką, to dla mnie osobiście jest to zdecydowanie powieść psychologiczna. Duchy i widziadła to według mnie element, który ma podkreślić atmosferę grozy bijącą z tej książki. Bo atmosfera grozy rzeczywiście z niej biła, ba, wydawała mi się ona niekiedy nawet makabryczna. (To moje subiektywne odczucie).

Bohaterowie powieści są dobrze wykreowani. Niebywałą sympatię wzbudzili we mnie pan Antoni, sąsiad Marty, który mógłby być jej dziadkiem, a także jego przyjaciel Stanisław.

O ile pierwszą część powieści przeczytałam z naprawdę sporym zainteresowaniem, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy się dowiem, czy zagadka nieżyjącej Marty z czasów wojny się wyjaśni, oraz jak potoczą się dalsze losy Marty Kępińskiej i Eryka Lipińskiego, o tyle przy drugiej bardzo się wynudziłam. Lekturę książki skończyłam z wyraźnym przymusem.

Szczerze powiedziawszy książka podobała mi się średnio, jednak może komuś innemu zdecydowanie bardziej przypadnie do gustu.

czwartek, 4 października 2012

Powrót do Malowniczego - recenzja "Wina z Malwiną"


"Wino z Malwiną" Magdaleny Kordel to moje trzecie spotkanie z Mają Woroniecką oraz innymi mieszkańcami Malowniczego.

Życie w małym górskim miasteczku toczy się zwykłym, spokojnym rytmem, aż do momentu, w którym obiega je wieść, że do Malowniczego zawitała Niemka, gotowa odbierać tubylcom ziemię. Wszyscy malowniczanie, łącznie z Majką, gotowi są nowo przybyłą "zlinczować". Majka zmienia swój zamiar w chwili, gdy do drzwi Uroczyska puka złotoruda piękność - tytułowa Malwina - będąca jednocześnie "Niemką nie Niemką".

Niespodziewany przyjazd Malwiny do Malowniczego oraz zamieszkanie tajemniczej kobiety w Uroczysku, to nie jedyne zawirowanie w życiu Mai Woronieckiej. Jej myśli zaprząta również wizja utraty pracy w szkole i próby poskromienia Janiny Jonackiej, szalonej literatki z niespełnionymi ambicjami, która ma być jej następczynią, a także zwyczajna codzienność. Prym w tej codzienności wiedzie wychowywanie nastoletniej córki Marysi, układanie sobie życia z weterynarzem Czarkiem oraz chęć rozwikłania tajemnicy, którą kryje w sobie złocistotorudowłosa Malwina.

Najnowsza książka Magdaleny Kordel z cyklu o Majce Woronieckiej, jest moim skromnym zdaniem najlepsza, choć urzekły mnie także dwie poprzednie, szczególnie zaś "Sezon na cuda".
W "Winie z Malwiną" odnaleźć można tchnienie spokoju, zapewnianego przez dom, którego mieszkańcami są kochający się ludzie. Są w nim zarówno zwierzęta plączące się pod nogami, rozmowy z najlepszymi przyjaciółmi, jak i zwyczajne, ludzkie problemy.

"Wino z Malwiną" to przepełniona ciepłem i serdecznością powieść obyczajowa. Podczas czytania niektórych fragmentów książki wybuchałam gromkim śmiechem, a moje oczy wypełniały szczere łzy radości. Kiedy natomiast czytałam inne, przepełniała mnie powaga i refleksyjność.

"Wino z Malwiną" jest dla mnie przede wszystkim opowieścią o tym, że dzięki trwającym obok nas życzliwym duszom, jesteśmy w stanie przetrwać wszelkie przeciwności losu, zaś każdy "koniec" może stać się dla nas początkiem "nowego", lepszego jutra. 

wtorek, 25 września 2012

Bo każdy z nas ma swoje Różany - "Droga do Różan"


Tytułowe Różany to niewielkie miasteczko oddalone o około trzydzieści kilometrów od Krakowa. Jego centrum stanowi stary dwór, noszący taką samą nazwę. Mieszkańcami dworu są pan Borucki, jego córka Zosia, oraz dawna niania Zosi, osiemdziesięcioletnia pani Zuzanna.

Czas w Różanach upływa w rytmie zmieniających się pór roku. Szczególnie wyczulona na to zjawisko jest trzydziestoletnia Zosia, z wykształcenia i powołania zajmująca się ogrodnictwem i wszystkim tym, co jest z nim związane.

Sielską atmosferę we dworze zakłóca sen pani Zuzanny, który zawsze się sprawdzał, zapowiadając kłopoty. Ich uosobieniem stał się Krzysztof, dawny ukochany Zosi, który do Różan przyjeżdża po to, by odzyskać swoje pieniądze. 

W konsekwencji działań prowadzonych przez Krzysztofa, Zosia wraz ze swoimi bliskimi, musi opuścić Różany, zostawić swój piękny ogród, i przenieść się do miasta. W Krakowie, choć spędziła tam sporą część  własnego życia, na nowo musi budować swoją teraźniejszość i przyszłość. Wspierają ją w tym mieszkańcy Różan, a jednocześnie najlepsi przyjaciele, Marianna i Eryk. To właśnie między innymi dzięki nim młoda kobieta odkrywa, że życie w "mieście dzieciństwa" także ma dobre strony, mimo iż ani na chwilę nie przestaje tęsknić za Różanami.

"Droga do Różan" to historia, której spajającym elementem są życiorysy trzech kobiet: Zosi, Marianny i Zuzanny. Kobietom tym zawsze towarzyszą mężczyźni, którzy albo sami je kochają, albo pozwalają na to, by one kochały ich.

W książce tej znajdziemy atmosferę starego dworu, wspólne biesiadowanie, z którego znana była polska szlachta, piękne historie miłosne oraz uwielbienie dla przyrody - zwłaszcza dla kwiatów i ogrodów.

Mnie osobiście najbardziej przypadły do gustu te fragmenty książki, w których Bogna Ziembicka podjęła się przybliżenia czytelnikom losów niani Zuzanny, ponieważ bardzo lubię opowieści, których tłem była II wojna światowa.

Dobrym pomysłem jest według mnie umieszczenie w książce rysunków niektórych roślin, opisywanych przez Zosię Borucką. Uważam, że byłoby jeszcze lepiej, gdyby rysunki te były kolorowe. Wtedy czytelnik niemal namacalnie mógłby doświadczyć tego, jak one wyglądają.

Wydaje mi się też, że Autorka "Drogi do Różan" jest rodowitą krakowianką, ponieważ czytając jej książkę można było dosłownie poczuć atmosferę tego niezwykłego miasta. Na mnie samej, choć byłam tam dopiero trzy razy i to tylko na chwilę, wywarło ono niezwykłe wrażenie.

A "Drogę do Różan" szczerze polecam miłośniczkom historii obyczajowych. Stanowi ona wspaniałą odskocznię od rzeczywistości na kilka wieczorów.

czwartek, 13 września 2012

"Krok do szczęścia"



Słońce zaklęte w pomarańczowym cieple sweterka. Dłonie obejmujące przezroczystą szklankę z miodowym, zapewne ciepłym, płynem. Powieki półprzymknięte, usta drgające w półuśmiechu do zapomnianych niezapomnianych wspomnień. Z okładki "Kroku do szczęścia" Anny Ficner - Ogonowskiej "spoziera" na mnie Hania.

Wydaje się, że jest szczęśliwa, tak jak powinna być młoda dziewczyna. Wydaje się też, że w jej duszy zaczyna gościć utracony przed dwoma laty spokój. Jednak to tylko pozory, ponieważ Hania obawia się nadchodzącego ślubu Dominiki. Boi się, że tego dnia nie poradzi sobie z napływającymi do niej scenami szczęścia, przeplatanymi czarną plamą tragedii. Aby nie robić przykrości siostrze, spycha je na dno świadomości, starając cieszyć się nadchodzącymi dniami.

Tylko Mikołaj wyczuwa jej prawdziwy nastrój. Jest przy niej zawsze, jeśli nie ciałem, to chociaż myślami. Jest jak opoka, na której dziewczyna zawsze może się oprzeć...

Jednak opoka też może się zachwiać. Bo choć Mikołaj myślał, że droga do serca Hani jest już krótka, to się mylił. Musi się bowiem zmierzyć ze wspomnieniami o Tamtym, jak go sam w myślach nazywa. Nigdy nie wie, czy Hania uśmiecha się do niego, czy do wspomnień, związanych z Pierwszym Mikołajem.

Zawsze gdy się wydaje, że Hania i Pan Spóźniony pokonali dystans, który ich od siebie dzieli, wydarza się jakaś sytuacja, pogłębiająca tę odległość. Jest nią albo zawodowy wyjazd Mikołaja do Egiptu, albo przeszłość wiążąca się z osobą ojca Hani.

Bo na idealnym obrazie jej rodziny, zachowanym w fakturze czarno - białych fotografii, i tych kolorowych, w których drgają sceny ze ślubu Hani i Mikołaja Pierwszego, pojawia się rysa, która sprawia, że młoda kobieta musi zweryfikować część wspomnień o ojcu, chowanych w sercu.

Kiedy czytałam "Krok do szczęścia" przed moimi pojawiały się kolorowe obrazy. Granat wełnianych splotów szalika. Przypominający piłkę, powiększający się brzuch Dominiki. Kanapki z szynką, jajkiem, pomidorem i szczypiorkiem, przygotowywane przez panią Barbarę dla Mikołaja. To łosoś pieczony w folii na obiad w Wielki Piątek, której szelest przeplata zadziorny głos Zuzy i spokojny szept Uli, spędzających świąteczne dni wraz z całą rodziną w warszawskim domu Hani. To biel sukienki, szum spływającej Niagary i szare spojrzenie Mikołaja Pierwszego. To wreszcie gołębiowłosa pani Irenka, która podczas kiszenia ogórków jakby od niechcenia objaśnia Hani życiowe zawiłości.

"Krok do szczęścia" to zwykła w swej niezwykłości książka. O mijającej powoli codzienności, składającej się z małych chwil, których ludzie nie mają nawet szansy dostrzec, bo wciąż dokądś pędzą. To książka o czekaniu, kradzionych dniom chwilach, pocałunkach i silnych ramionach Mikołaja Drugiego.

To opowieść, w której przeszłość przeplata się z obecną teraźniejszością i nadchodzącą dopiero przyszłością. Jest w niej miejsce i na cierpienie, i na radość także. Na garść mądrości płynących prosto z przepełnionego dobrocią serca pani Irenki. Na wybaczenie innym ich ludzkich słabości. I wreszcie na Nadzieję, płynącą z przekonania, że Prawdziwa Miłość może zawitać do nas w każdej chwili, a bolesna przeszłość, mimo iż nie zostanie nigdy zapomniana, to złagodnieje, przykryta  szczęściem rodzącym się w obecnym dziś...

sobota, 1 września 2012

Arabska córka


"Arabska córka" to kontynuacja przeczytanej przeze mnie w styczniu "Arabskiej żony", opowieści o losach młodej Polki, która zrządzeniem losu poślubiła atrakcyjnego Libijczyka.

Drugą część opowieści poznajemy z perspektywy Miriam, starszej córki Doroty. Po dramatycznych przejściach Dorota ucieka z Libii razem z małą Darin. Marysia zostaje w Libii pod opieką ukochanej babci. Dziewczynka dorasta bez matki, początkową tęskni za nią, z czasem udaje się jej tę tęsknotę w sobie stłumić. Ojczyzną Miriam jest najpierw Libia, potem zaś staje się nią Ghana, dokąd wyjeżdża z prawie całą swoją libijską rodziną.

W Ghanie dziewczynka zawiera pierwsze przyjaźnie, dorasta otoczona miłością babci i ulubionej ciotki Maliki, wreszcie poznaje, czym smakuje gorycz zdrady oraz jak okrutni mogą być mężczyźni. Jednak mimo wielu nieszczęść, jakie ją spotykają, Marysia nie poddaje się, i uczy się żyć dalej. Radość odnajduje w zwykłości dnia codziennego.

Choć wydaje się, że zapomniała o swej blondwłosej matce i polskiej ojczyźnie, gdzieś na dnie jej świadomości kryje się tęsknota za nimi obiema. Dopiero gdy babcia wyznaje jej prawdę o Ahmedzie, własnym synu, a ojcu Miriam, młoda dziewczyna wybacza matce fakt "porzucenia"...
"Arabska córka" to dla mnie opowieść o sile, jaka drzemie w kobietach. O tym, że więzy krwi mogą pokonać zarówno odległość liczoną w tysiącach kilometrów, jak i nienawiść na tle etnicznym i narodowym.

Druga część opowieści o rodzie Salimich, podobnie jak pierwsza, także przybliża zwyczaje oraz obyczaje arabskiej części świata. Przybliża nam mentalność i prawa rządzące tym regionem kuli ziemskiej. To smaki, zapachy oraz barwy, które można spotkać tylko i wyłącznie tam. To kolorowe stroje i blichtr skrzący się luksusem, a z drugiej strony krew, bieda, pot, łzy i macki sięgającej wszędzie Al - Kaidy. Nawet w stronę Miriam...

Spotkałam się z zarzutem, że w kontynuacji "Arabskiej żony" jej autorka powtórzyła niemal słowo w słowo sporo fragmentów z pierwszej części. Mimo iż tak jest w istocie, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - zastosowanie takiego "zabiegu literackiego" pozwoliło mi przypomnieć sobie ogólny rys "Arabskiej żony".

"Arabską żonę" polecam miłośnikom powieści obyczajowych, a także arabskich klimatów.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Schody

Każdy ma takie swoje schody, jedne są strome, drugie wysokie, kolejne natomiast bardzo kręte. Te schody to metafora przeciwności, z jakimi każdy z nas musi zmagać się na co dzień.

Moje schody mają dwa wymiary, ten dosłowny i ten przenośny. Do tej pory te pierwsze, schody na klatce schodowej, prowadzące do mojego mieszkania, pokonywałam trzymając się jedną ręką barierki od schodów, z drugiej strony musiała chwycić mnie za rękę Mama, gdyż w innym wypadku nie dałam rady unieść nogi na więcej jak około dwa centymetry.

Od zeszłego piątku mogę się pochwalić nabyciem nowej umiejętności. Zaczęłam wchodzić po schodach trzymając się obiema dłońmi barierki od schodów, lekko, i po to tylko, aby się nie przewrócić. Moja Mama idzie obok, jedynie czuwając nad tym, by nie stało mi się nic złego.
Jeszcze tydzień temu nie miałam tyle siły w nogach, bym mogła choćby marzyć o prawie całkowicie samodzielnym wchodzeniu na schody. Zobaczycie, schodzić z nich też się nauczę, w najbliższej przyszłości. Również wspieranie się na kulach, które dzieli mnie od pierwszego samodzielnego kroku, odejdzie w zapomnienie. Za jakiś czas...

czwartek, 16 sierpnia 2012

Te najwspanialsze i najmądrzejsze z istot...

Delfiny. Według mnie noszą w sobie pierwiastek boskości. Są dla mnie ucieleśnieniem dobroci i łagodności w najczystszej postaci.

Ta dobroć i łagodność przekłada się na sposób, w jaki pomagają tym, którzy najbardziej tego potrzebują - niepełnosprawnym i chorym na ciele i duszy.

Na świecie jest kilka ośrodków specjalizujących się w delfinoterapii. Najsłynniejsze są trzy: na Florydzie, Ukrainie, nad Morzem Czarnym oraz w Turcji.

Obcowanie z delfinami wspiera leczenie Mózgowego Porażenia Dziecięcego, autyzmu, wszelkiego rodzaju uzależnień oraz nowotworów.

POD TYM adresem jest dostępny w Internecie materiał pod tytułem "Śpiew delfina leczy chore głowy".  Jego bohaterami są osoby, które znam, siedmioletni Pawełek i jego mama Edyta.
Delfiny są istotami, które w procesie ewolucji w najwspanialszy sposób wykształciły zmysł echolokacji. Standardowa terapia obejmuje około czternastu piętnastominutowych seansów z tymi wspaniałymi ssakami. Zadanie terapeuty polega na jak najdłuższym utrzymaniu pyska zwierzęcia przy głowie chorego dziecka. "Śpiew" delfina przenika w tym czasie przez tkanki, docierając do zmienionych chorobowo miejsc.

"... przy głowie chorego dziecka" - celowo użyłam tych słów. Uważa się bowiem, że delfinoterapia jest najskuteczniejsza do około piątego roku życia dziecka, czyli do momentu, w którym jego mózg jest najbardziej plastyczny.

Ja jednak całym sercem wierzę w to, że obcowanie z delfinami pomogłoby również i mnie, mimo moich niemal dwudziestu siedmiu lat życia. Udowodniłam już przecież nie raz i nie dwa, że słowo "niemożliwe" jest w moim przypadku "trochę" nieadekwatne... Chyba, że ktoś używa go przecierając w zdumieniu oczy lub bijąc mi brawo.


Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że delfinoterapia nie jest panaceum na "całe zło" tego świata, objawiające się w postaci chorób. To możliwość, dana nam przez mądrą Matkę Naturę, wspomagania tradycyjnych metod leczenia. Wiem także, że z delfinami jest tak jak ze wszystkim na tym świecie - "na dwoje babka wróżyła". Albo pomoże, albo nie.

Wiem też jednak i to, że należy poszukiwać alternatywnych rozwiązań, choćby nie wiem jak absurdalne wydawałyby się naszemu otoczeniu, jeżeli ma się przed sobą jeden cel - wyzdrowienie. Trzeba też słuchać podszeptów intuicji. A intuicja podpowiada mi, że mam tylko jedno życie do przeżycia, i że szkoda czasu na zastanawianie się. Że obrałam dobry kierunek...

Mam nadzieję, że moje skryte marzenie o obcowaniu z delfinami, o którym teraz już wiecie, kiedyś się ziści...


Zdjęcie delfinów pochodzi z Internetu.

niedziela, 12 sierpnia 2012

"Kroniki Archeo. Klątwa Złotego Smoka"



Czwarty tom "Kronik Archeo" opowiada o tajemniczej kradzieży japońskich obrazów, dokonanej w domu aukcyjnym Christie's i Brytyjskim Muzeum Narodowym przez zamaskowanych ninja.

Sprawą kradzieży zaczynają interesować się Mary Jane, Jim i Martin Gardnerowie, rodzeństwo znane nam poprzednich części "Kronik". Pozostają oni w stałym kontakcie z Anią i Bartkiem Ostrowskimi i w ten sposób utwierdzają się w przekonaniu, że skradzione obrazy, tak jak przypuszczali wcześniej, miały związek z legendą o wachlarzu dającym wieczną młodość. Drogowskazem do skarbu ma być astrolabium nabyte przez dziadka małych Gardnerów na targu staroci.

Kiedy trójka dzieci wraz z rodzicami wylatuje do Japonii, by zbadać jakiś starożytny egipski artefakt, i ginie po nich słuch, rodzina Ostrowskich wraz z panną Ofelią Łyczko rusza im na ratunek. Tak trafiają pod opiekę tajemniczego pana Matsuzawy, który zabiera przybyszy z Polski do swego domu, mieszczącego się na wyspie Kiusiu. To jest dopiero początek niebezpiecznej przygody...

Nie wiem, w jaki sposób udaje się to Autorce, ale każdy kolejny tom "Kronik Archeo" jest tak samo dobry, jak poprzednie. Wspaniałym tłem dla ciekawie opowiedzianej historii, są oczywiście przepiękne ilustracje.

Książkę polecam tym młodszym i tym starszym czytelnikom.

piątek, 3 sierpnia 2012

"Kroniki Archeo. Sekret Wielkiego Mistrza"



"Sekret Wielkiego Mistrza" to moje trzecie już spotkanie z piątką sympatycznego rodzeństwa: Anią i Bartkiem Ostrowskimi oraz Jimem, Martinem i Mary Jane Gardnerami. Akcja trzeciego tomu Kronik Archeo tym razem rozgrywa się w Polsce.

Rodzeństwo Gardnerów przyjeżdża do dwójki polskiego rodzeństwa na wakacyjny wypoczynek. W Zalesiu Królewskim ma się odbyć coroczny turniej bractw rycerskich. Choć zarówno Bartek Ostrowski, jak i Mary Jane Gardner biorą w nim udział, dla całej piątki przyjaciół znacznie ważniejsza staje się sprawa relikwiarza słynnego mistrza Zakonu Krzyżackiego, Hermana von Salzy.

Rok wcześniej pergamin mówiący o owym relikwiarzu znalazł podczas prac konserwatorskich na zamku w Zalesiu Królewskim Ryszard Ostrowski, jego kustosz, a prywatnie wujek Ani i Bartka. W sprawę relikwiarza przypadkowo zostaje również wplątana panna Ofelia Łyczko, opiekunka dzieci, z pozoru kobieta spokojna, a tak naprawdę również skrywająca niejedną tajemnicę...

Żądni przygód przyjaciele postanawiają odnaleźć słynny relikwiarz Wielkiego Mistrza. Ktoś jednak nieustannie usiłuje im w tym przeszkodzić...

Trzeci tom "Kronik Archeo" zainteresował mnie równie mocno, jak dwa poprzednie. Podobało mi się w nim to, że Autorka miejscem jego akcji postanowiła uczynić nasz kraj rodzinny. Podobnie jak w tomach poprzednich, tak i w trzecim czytelnicy odnajdą umieszczone na marginesach stronic ciekawostki oraz piękne ilustracje, pozwalające niemal "dotknąć" przygód piątki serdecznych przyjaciół.