Jestem niepełnosprawna od urodzenia i to powinien być dla mnie stan naturalny. Powinien, ale nie jest. To świadomość tego, że moje życie może wyglądać inaczej spowodowała, że mam jeszcze nadzieję, iż kiedyś stanę na nogi. Ja akceptuję siebie taką jaką jestem, wiem jednak, że aby stać się kobietą w pełni samodzielną, muszę stanąć na nogi. Walczę więc o tę samodzielność ze wszystkich sił i robię co mogę, ale czasami czuję się tak, jakbym znalazła się pod ścianą.
Sytuacja w jakiej się obecnie znajduje, trwa już ponad cztery miesiące i jakoś nie widać szans na jej poprawę. Nie mogę powiedzieć wszystkiego, ponieważ utraciłam komfort anonimowości. Powiem tylko, że zwracam się z prośbą o pomoc do różnych fundacji oraz innych instytucji, w sprawie dofinansowania rehabilitacji indywidualnej, bo już dawno wykorzystałam wszystkie pieniądze, jakie miałam na moim subkoncie fundacyjnym. Wszędzie, gdzie tylko się zwrócę, napotykam na mur obojętności. Mur, który zawiera się w słowach: "Przykro nam bardzo, ale pomagamy tylko dzieciom". Niekiedy słyszę, że: "nie pani jedna oczekuje na pomoc".
A ja się pytam, DLACZEGO? Czy to, że jestem dorosła, oznacza, że nie zasługuję na pomoc? Czy życie i zdrowie dzieci jest cenniejsze tylko dlatego, że są dziećmi? Moim zdaniem nie. Każdy, czy to dziecko, czy dorosły, powinien mieć takie same szanse uzyskania pomocy, ponieważ każde zdrowie i życie jest tak samo cenne i wartościowe. A prawda jest taka, że nawet na takim oczywistym polu, jakim jest zdrowie, nie ma sprawiedliwości. Jeśli dzieci mają zaradnych rodziców, mogą mieć zapewnioną pomoc choćby na minimalnym poziomie. Dorośli niestety nie, i piszę to z pełną świadomością na podstawie własnych doświadczeń. Choć i wiele jest takich dzieci, o których także nikt nie pamięta.
Jest mi po prostu przykro, kiedy słyszę po raz kolejny, że nie uzyskam pomocy, bo jestem dorosła.
Mam świadomość tego, że są takie schorzenia, których wyleczyć się nie da do osiemnastego roku życia określonego dziecka. Medycyna i jej pokrewne dziedziny rozwijają się teraz niezwykle szybko i trzeba utrzymywać chorego w jak najlepszym stanie. A mnie nasunęła się taka refleksja, że kiedy chory młody człowiek skończy osiemnaście lat, pomoc, którą do tej pory otrzymywał, przestanie napływać tylko dlatego, że stał się on dorosły. A co dzieje się z tymi, którym nagle w ciągu jednego dnia z powodu złośliwości losu cały świat wali się na głowę i zaczynają się zmagać z życiem na wózku? Bo o tych, którzy stają się niepełnosprawni z powodu własnej głupoty prowadzącej do nieprzestrzegania elementarnych zasad bezpieczeństwa, nie chcę na tym blogu wspominać.
Ludzie potrafią też radzić, zrób to albo tamto, pojedź tu albo tam. Albo mówią wprost, dlaczego zaczęłam się leczyć tak późno. A zresztą po co, bo fruwać i tak już przecież nie będę. Ja nie chcę fruwać, chciałabym jedynie móc samodzielnie chodzić, nic więcej.
Moje leczenie trwa od drugiego, trzeciego roku życia. Mama zjeździła ze mną całą Polskę wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu ratunku dla mnie. Gdybym dziesięć lat temu nie została zostawiona sama sobie, dzisiaj najpewniej już bym chodziła. A ja zostałam sama ze swoim strachem i łzami bezsilności, bez żadnej wskazówki, gdzie mogę udać się po pomoc.
Myślę, że ci wszyscy, którym tak łatwo jest mnie oceniać, przestaliby to robić natychmiast, kiedy sami na własnej skórze poczuliby, jak to jest. Takie obojętne podejście do chorych i niepełnosprawnych dorosłych bierze się albo z głupoty albo z faktu nieznajomości problemu. Albo może z chęci dokopania leżącemu.
Na co dzień staram się być pogodna i uśmiechnięta. Nikt nie widzi ani moich łez, bo płaczę w poduszkę, ani tego, że pół nocy przewracam się z boku na bok, martwiąc się o to, co będzie jutro. Te łzy to rezultat bezradności, a nie histeria, jak mi ktoś to kiedyś zarzucił.
Ja od życia nie chcę dużo, chcę tylko móc mieć równe szanse w walce o zdrowie. Bo może ta moja upragniona samodzielność spowoduje, że to, za czym tak tęsknię i na co czekam, nareszcie się urzeczywistni.
Chciałabym po prostu, żeby moje życie było łatwiejsze i bardziej szczęśliwe. Czy to tak wiele?
Gdybym nie robiła nic i czekała, aż mi spadnie biblijna manna z nieba, mogłabym mieć żal o to, co się obecnie dzieje, tylko do siebie. A prawda jest niestety zupełnie inna.
*
Na koniec jeszcze jedna smutna wiadomość. Pan Zbyszek Białonowski, o którym wspominałam TUTAJ przegrał walkę z chorobą nowotworową rdzenia kręgowego. Zmarł drugiego maja. On też walczył o to, by wstać z wózka. Jest mi strasznie smutno z tego powodu, ponieważ naprawdę szczerze życzyłam mu powrotu do zdrowia i zwyczajnego życia.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci...
Doskonale Cie rozumiem... Niestety my dorośli mamy pod górkę... Trzymam kciuki by Ci się udało ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem jak o będzie, Irenko, bo czasami naprawdę jest bardzo ciężko. Ale dziękuję Ci za to, że mi kibicujesz.
OdpowiedzUsuńP.S. Przeczytaj sobie książkę "Czarownica", o której pisałam kilka postów wcześniej, jeśli lubisz pogodne opowieści o życiu.
UsuńRozglądam się właśnie za nią :)
UsuńWieczny odpoczynek racz mu daćpanie a swiatlosc wiekuista niech im siweci na wielki wiek AMNEn. Ale czy ja dobrze Panią rozumiem że dla Pani nie szkoda tych niepełnosprawnych co mieli wypadek z wlasnej glupoty?? Pieknie pieknie. Mają za swoje po co ich żałować.
OdpowiedzUsuńStraszny Wiesławie, to Pan coś takiego wywnioskował,że ja nie żałuję tych, którzy w pewien sposób sami przyczynili się do swojej niepełnosprawności. Ja o żałowaniu kogokolwiek nic tu nie napisałam. A przyzna Pan, że przyczyną ludzkich tragedii jest nie tylko ślepy los. Bardzo często prowadzi też do nich, niestety, brak rozsądku, jeżeli "głupota" jest dla Pana zbyt dosadnym słowem.
OdpowiedzUsuńPrzykładem osoby, która sama przyczyniła się do swojej niepełnosprawności, jest Janusz Świtaj. Jeździł motorem bez sprawnych hamulców, bo sądził, że w najgorszym razie złamie kilka żeber. No cóż, na złamaniu żeber się nie skończyło, on doznał zmiażdżenia rdzenia kręgowego. Jest całkowicie sparaliżowany. Jest sam sobie winny, ale czy to znaczy, że mamy go nie żałować? Tylko bardzo wredny, zacietrzewiony człowiek nie będzie mu współczuł.
UsuńOczywiście, że każdy powinien otrzymywać pomoc.
Pozdrawiam :)
Koczowniczko, właśnie o coś podobnego mi chodziło. Bo to nie chodzi o to, żeby żałować kogokolwiek, ani mnie ani kogoś innego, bo załamywanie rąk nic tutaj nie da. Chodzi o to, że KAŻDY człowiek powinien mieć równe szanse uzyskania pomocy, jednak niestety tak nie jest.
OdpowiedzUsuńUważam też, że to jest bardzo przykre, kiedy słyszy się o kolejnej tragedii, bo ktoś po prostu nie pomyślał albo igrał ze śmiercią, bo myślał, że z nią wygra. I tak się zastanawiam, czemu człowiek ma najczęściej taką naturę, że refleksja wobec tego co zrobił, niemal zawsze przychodzi wtedy, kiedy losu nie da się już odwrócić?
Również Cię pozdrawiam.
Dużo jest osób, kóre straciły zdrowie i sprawność z powodu brawury, ale też dużo osób, które w żaden sposób nie przyczyniły się do swojej niepełnosprawności. Co ciekawe, ci pierwsi często są pokazywani w telewizji albo też piszą książki autobiograficzne ("12 oddechów na minutę", "Życie po skoku"), ci drudzy milczą i prawie nikt o nich nie wie.
UsuńA nie pomyślałaś o tym, by napisać książkę autobiograficzną? Posługujesz się ładnym stylem i masz wiele do napisania :)
Koczowniczko, ja już napisałam jedną książkę, tyle że nie została ona wydana. Choć nie jest to autobiografia, a powieść z gatunku obyczajowych książek dla kobiet. Ten kto mnie dobrze zna, stwierdzi z pewnością, że główna bohaterka mojej książki ma ze mną wiele wspólnego.
UsuńChoć uważam, że pewne sprawy powinny zostać przemilczane na zawsze i nikt nigdy nie powinien się o nich dowiedzieć, to jeśli kiedyś nadejdzie taki dzień, że będę chodzić samodzielnie, Twoją sugestię z pewnością przemyślę.
A czy czytałaś może "Ołówek"? Z tego co się zdążyłam zorientować, Ty preferujesz właśnie takie trudne książki.
Nie, "Ołówka" nie czytałam, nawet nie wiedziałam, że istnieje taka książka. Zerknęłam na opis wydawcy. Rzeczywiście, książka może mnie zainteresować. Dziękuję za polecenie :)
Usuń